X


Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Dlaczego nie zawiadomisz po prostu waż­nych magów, czy kogo tam trzeba?
- Uuk. - Bibliotekarz kilkoma zdumiewająco oszczędnymi ge­stami pokazał, że większość magów nie potrafiłaby oburącz odnaleźć własnych siedzeń.
- Nie wiem, co możemy na to poradzić - mruknął Marchewa.
- Jaka to była książka?
Bibliotekarz poskrobał się po głowie. To będzie trudne... Sta­nął przed Marchewa, złożył razem swoje podobne do skórkowych rękawiczek dłonie i rozłożył je.
- Wiem, że to książka. Ale jaki miała tytuł? Bibliotekarz westchnął i podniósł dwa palce.
- Dwa słowa? - domyślił się Marchewa. — Pierwsze słowo. Aha, pierwsza sylaba. Pokazać? Nie, obok. Obok... przy... nie...
-Uuk!
- Przy. Otwierasz usta. Jesz?
Orangutan jęknął i w rozpaczy szarpnął swoje owłosione ucho.
- Aha, mówisz. Wołasz... blisko. Wołanie? Przywołanie? Pra­wie, prawie... Przywoływanie? Przywoływanie czegoś? Niezła zabawa. Drugie słowo. Całe...
Patrzył w skupieniu na tajemnicze gesty bibliotekarza.
- Coś wielkiego. Coś strasznie wielkiego. Macha skrzydłami. Coś strasznie wielkiego, macha skrzydłami i skacze. Ma zęby. Dy­szy. Dmucha. Coś strasznie wielkiego, dmuchającego i machają­cego skrzydłami. — Od wysiłku umysłowego czoło Marchewy zrosił pot. - Ssie palce. Coś ssącego palce.. Poparzone? Gorąco! Coś strasznie wielkiego, dmuchającego gorącem i machającego skrzy­dłami...
Bibliotekarz przewrócił oczami. Homo sapiens? Akurat...
 
***
Wielki smok tańczył, wirował i mknął w powietrzu nad mia­stem. Miał barwę księżyca odbijającego się w łuskach. Cza­sami skręcał i ze złudną prędkością szybował nad dachami z czystej radości istnienia.
Coś tu się nie zgadza, myślał Vimes. Jakaś część jego istoty za­chwycała się cudownym widokiem, ale nieustępliwa, chytra grupa szarych komórek żyjących po gorszej stronie synaps, wypisywała swoje graffiti na ścianach podziwu.
To piekielnie wielki smok, szydziły. Waży parę ton. Nic tak wiel­kiego nie może latać, nawet na tych pięknych skrzydłach. A po co takiemu latającemu gadowi te strasznie duże łuski na grzbiecie?
Pięćset stóp nad kapitanem klinga białoniebieskiego płomienia rozcięła z rykiem ciemne niebo.
On nie może robić takich rzeczy! Poparzy sobie własną paszczę!
Lady Ramkin stała obok z szeroko otwartymi ustami. Z tyłu piszczały i wyły małe smoki.
Ogromna bestia skręciła w locie i spłynęła nad dachy. Ogień wystrzelił znowu. Niżej pojawiły się żółte płomienie. Stało się to tak płynnie i stylowo, że dopiero po kilku sekundach Vimes uświadomił sobie, że tak naprawdę wybuchł pożar kilku budynków.
- Ojej! - westchnęła lady Ramkin. - Widzi pan? Wykorzystuje prądy termiczne! Po to mu ogień! - Spojrzała na Vimesa bezna­dziejnie zachwyconymi oczyma. - Czy pojmuje pan, że prawdopo­dobnie oglądamy coś, czego nikt nie widział od stuleci?
- Tak! Piekielnego latającego aligatora, który podpala mi mia­sto! - wrzasnął Vimes. Nie słuchała.
- Gdzieś w pobliżu musi być ich lęgowisko - stwierdziła. - Po tylu latach! Jak pan myśli, skąd on pochodzi?
Vimes nie wiedział. Ale poprzysiągł sobie, że dowie się i wtedy zada bestii kilka bardzo kłopotliwych pytań.
- Jedno jajo - wyszeptała hodowczyni. - Gdybym dostała w rę­ce jedno jajo...
Vimes przylądał się jej szczerze zdumiony. Przyszło mu do gło­wy, że jego charakter ma pewnie jakąś skazę.
W dole stanął w płomieniach kolejny dom.
- Jak daleko - zapytał powoli i wyraźnie, jakby zwracał się do dziecka - latały te potwory?
- To zwierzęta terytorialne - zastanowiła się Jej Wysokość. - Według legend...
Vimes zrozumiał, że czeka go kolejna porcja smoczych mądrości.
- Potrzebuję faktów, droga pani - przerwał niecierpliwie.
- Właściwie niedaleko - odparła, nieco zaskoczona.
- Dziękuję serdecznie, bardzo nam pani pomogła - wybełkotał Vimes i ruszył biegiem.
Gdzieś w mieście. Całe mile poza jego granicami nie było nicze­go oprócz pól i bagien. Potwór musi mieszkać gdzieś w mieście.
Sandały stukały o bruk, gdy kapitan pędził ulicami. Gdzieś w mieście! To przecież śmieszne! Śmieszne i niemożliwe.
Nie zasługiwał na to. Ze wszystkich miast na całym świecie, do których mógł lecieć, myślał, musiał trafić akurat do mojego...
 
***
Smok zniknął, zanim Vimes dobiegł do Ankh. Ale mgieł­ka dymu wciąż unosiła się nad ulicami, a kilka łańcuchów ludzi podawało wiadrami bryły rzeki do płonących do­mów[15]. Pracę tę mocno utrudniały im strumienie ludzi wylewają­cych się z ulic i dźwigających ze sobą dobytek. Większa część miasta zbudowana była z drewna i słomy, a oni nie zamierzali ryzykować.
Tymczasem zagrożenie było niewielkie. Dziwnie niewielkie, je­śli się nad tym zastanowić.
Vimes zaczął potajemnie nosić przy sobie notes. Zapisał więc szkody, jakby sam akt spisania wszystkiego czynił świat miejscem bardziej zrozumiałym.
 
Jeden: Wozownia (należąca do spokojnego człowieka interesu, który widział, jak jego nowy powóz staje w ogniu).
Dwa: Nieduży sklep warzywny (z wyjątkową precyzją).
 
Vimes zastanowił się chwilę. Sam kiedyś kupił tu jabłka. Nie miał pojęcia, co takiego w sklepiku mogło smoka rozdrażnić.
Mimo to smok okazał rozsądek, dumał Vimes, zdążając do Strażnicy. Wystarczy sobie przypomnieć te wszystkie składy drewna, stodoły pełne siana, kryte strzechą dachy i magazyny oleju, jakie mógłby przypadkiem trafić... A tak zdołał wszystkich poważnie wy­straszyć, nie wyrządzając większych szkód.
Kiedy Vimes pchnął drzwi, promienie porannego słońca prze­bijały już obłoki dymu. To był jego dom. Nie ten pusty pokoik nad warsztatem wytwórcy świec przy Wixona, gdzie sypiał, ale ten brzyd­ki gabinet z brązowymi ścianami, pachnący nie czyszczonymi ko­minami, fajką sierżanta Golona, tajemniczym osobistym proble­mem Nobby'ego i - ostatnio - pastą do polerowania zbroi Marchewy. Prawie dom...
Nikogo nie zastał. I nie był tym zdziwiony. Poszedł do gabine­tu, usiadł w fotelu, którego poduszki nawet chory pies wyrzuciłby z niesmakiem z legowiska, nasunął hełm na oczy i spróbował się za­stanowić.

Tematy

Drogi użytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

 Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.