Była to walka przebiegła i długotrwała. Starały się stopniowo podporządkować sobie największe umysły naszej planety. Prawdę tę dostrzegł już Tołstoj w Wojnie i pokoju, kiedy stwierdził, że jednostki odgrywają niewielką rolę w historii - toczy się ona bez ich woli. Rzeczywiście, wszyscy protagoniści wojny napoleońskiej poruszali się jak w mechanizmie, tak jak figury szachowe na planszach, kierowani przez pasożyty umysłu. Naukowców kierowano ku dogmatom i materializmowi. Jak tego dokonano? Wywołano w nich poczucie braku bezpieczeństwa, które spowodowało, że chętnie chwytali się idei nauki jako “czysto obiektywnej wiedzy"; podobnie pasożyty próbowały przerzucić uwagę Weissmana na problemy matematyczne i szachy... Równie chytrze zostali wyprowadzeni w pole pisarze i artyści. Prawdopodobnie pasożyty z przerażeniem obserwowały gigantów typu Beethovena, Goethego czy Shelley'a zdając sobie sprawę, że kilkadziesiąt takich jak oni osób bez trudu przeniosłoby ludzkość w następny etap jej ewolucji. A więc doprowadziły Schumana i Hólderlina do obłędu, Hoffmanna do pijaństwa, Coleridge'a i De Quincey'a do narkomanii. Ludzie, mający w sobie zadatki na geniuszy, byli bezwzględnie tępieni jak robactwo. Nic dziwnego, że artyści XIX wieku czuli, iż świat jest przeciwko nim. Nic dziwnego, że dzielna próba Nietzschego, będąca w swym przesłaniu wezwaniem do optymizmu, została tak zgrabnie zniszczona piorunującym ciosem obłędu. Nie chcę wchodzić zbyt głęboko w tę kwestię; książki Lorda Leicestera na ten temat są wyczerpującą dokumentacją problemu.
A więc, jak już powiedziałem, w chwili kiedy odkryliśmy istnienie pasożytów umysłu, umknęliśmy sprytnie zastawionej przez nich pułapce. Była to, ni mniej, ni więcej, tylko “pulapka historyczna". To właśnie historia stanowiła ich zasadniczą broń. “Ukierunkowały" historię. Przez ostatnie dwa stulecia historia ludzkości stała się przypowieścią o słabości, niezależności od Natury, beznadziejności człowieka w konfrontacji z Koniecznością. Jednak z chwilą, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że historia może być “unieruchomiona", przestała nas ona wciągać w swoje tryby. Spojrzeliśmy wstecz na historię Mozarta, Beethovena, Goethego i Shelley'a i pomyśleliśmy: - tak, gdyby nie pasożyty, geniuszy mielibyśmy na pęczki... Nonsensem stało się mówienie o słabości ludzkiej. Istoty ludzkie mają niezwykłą siłę, jeśli tylko nie jest ona wysysana co noc przez wampiry duszy.
Już sama wiedza o tym napełniała nas ogromnym optymizmem. Wówczas, na samym początku naszych zmagań, optymizm ten wynikał także z naszej ignorancji wobec pasożytów. Ponieważ wiedzieliśmy, że przykładają one tak wielką wagę do utrzymania swego istnienia w tajemnicy przed ludźmi, wyciągnęliśmy stąd wniosek - którego byliśmy bardzo pewni - że nie posiadają one rzeczywistej mocy czynienia zła. Samobójstwo Karela niepokoiło mnie, ale jego żona podała mi dość wiarygodną teorię wyjaśniającą przyczyny jego śmierci. Karel słodził herbatę sacharyną; butelka wypełniona tabletkami z cyjankiem była bardzo podobna do butelki zawierającej pastylki sacharyny. Być może w trakcie intensywnej pracy nieopatrznie posłodził herbatę cyjankiem zamiast sacharyną. Oczywiście, uniemożliwić to powinien zapach, ale przypuśćmy, że pasożyty mogą w jakiś sposób upośledzić zmysły powonienia i, że się tak wyrażę, “zakłócić" jego funkcjonowanie. Być może Karel, nie podejrzewając niczego, siedział przy biurku pochłonięty pracą, prawdopodobnie nieco przemęczony i automatycznie sięgnął po sacharynę, a jeden z pasożytów delikatnie skierował jego rękę kilka cali w lewo...
Obaj z Reichem skłonni byliśmy zaakceptować tę teorię, która wyjaśniała obecność cyjanku w herbacie. Była zbieżna również z naszym poglądem, zgodnie z którym pasożyty te nie były w gruncie rzeczy groźniejsze od innych stworów - takich jak korniki czy trujący bluszcz - pod warunkiem, że było się świadomym ich obecności i umiało się im przeciwstawiać. W takiej sytuacji nie groziło człowiekowi większe niebezpieczeństwo. Powiedzieliśmy sobie, że nie popełnimy takich błędów jak Karel Weissman. Przecież pasożyty dysponowały ograniczonymi sposobami, za pomocą których mogłyby wywieść nas w pole tak, jak to uczyniły z Karelem. Mogły wprawdzie spowodować, że popełnimy jakiś błąd, na przykład podczas prowadzenia samochodu. Jazda samochodem jest w dużej mierze kwestią nawyku, a nawyk stosunkowo łatwo poddaje się manipulacji, kiedy się jedzie z szybkością 90 mil na godzinę i koncentruje wyłącznie na drodze. Postanowiliśmy unikać więc za wszelką cenę prowadzenia samochodu, ani nie pozwalać się nim wozić (kierowca mógłby być jeszcze bardziej podatny na nie niż my). Podróże helikopterem były czymś innym - automatyczny pilot gwarantował nam całkowite bezpieczeństwo przelotu. Pewnego dnia - słysząc, że jeden z żołnierzy został zabity przez drugiego - zdaliśmy sobie sprawę, że istnieje jeszcze inny sposób, za pomocą którego pasożyty mogą nas dosięgnąć. Nosiliśmy wobec tego broń i staraliśmy się unikać tłumów.