Może
gdybyśmy...
Przerwał mu dobiegający z korytarza głos. - Luke! Luke, chodź na kolację!
Chłopiec zawahał się, po czym wstał i odwrócił się od niezwykłego małego robota.
- Dobrze! - zawołał. - Już lecę, ciociu Beru! - Zniżył głos. - Zobacz, co da się
z nim zrobić - powiedział do C3PO. - Niedługo wrócę.
Rzucił na stół wyjęty przed chwilą sworzeń i wybiegł z garażu.
Kiedy tylko człowiek wyszedł, C3PO rzucił się do swojego niewysokiego kolegi.
- Lepiej się zastanów, czy nie odtworzyć mu całego zapisu - warknął, skinąwszy
znacząco głową w stronę warszatatu zarzuconego rozmontowanymi częściami
maszyn.
- W przeciwnym razie znowu weźmie się za to dłuto i zacznie go wygrzebywać. A
jeśli uzna, że coś przed nim ukrywasz, to raczej nie będzie się przejmował, co
przecina po drodze. R2D2 pisnął płaczliwie.
- Nie - odrzekł C3PO. - Nie sądzę, żeby cię lubił.
Kolejny pisk nie wpłynął na zmianę surowego tonu wyższego robota.
- Nie. Ja też cię nie lubię.
IV
Ciotka Beru przelewała z chłodzonego pojemnika C do dzbanka błękitny płyn. Z
jadalni dobiegał cichy szmer rozmowy. Westchnęła ciężko. Prowadzone przy stole
dyskusje pomiędzy jej mężem a Luke'em stawały się coraz bardziej zajadłe, w
miarę, jak zapalczywość chłopca pędziła go w innych kierunkach niż rolnictwo,
dla których Owen, farmer z krwi i kości, o ile w ogóle tacy istnieli, nie miał
zrozumienia.
Włożywszy pękaty pojemnik do chłodziarki, postawiła na tacy dzbanek i
pospieszyła do jadalni. Beru nie była zbyt błyskotliwa, instynktownie jednak
wyczuwała, jak ważna jest jej pozycja w tym domu. Działała jak pręty kadmowe w
reaktorze atomowym. Jak długo była przy nich, Owen i Luke rozgrzewali się mocno,
lecz gdyby tylko zostawiła ich zbyt długo samych, wtedy - bum!
Wbudowane w dno każdego talerza układy kondensujące utrzymywały właściwą
temperaturę potraw. Beru weszła. Obaj mężczyźni natychmiast zniżyli głosy do
bardziej cywilizowanego poziomu i zmienili temat. Udała, że niczego nie
zauważyła.
- Wiesz, wujku, wydaje mi się, że ten R2D2 Dedwa jest kradziony - powiedział
Luke tonem sugerując, że rozmawiali o tym przez cały czas.
Owen przysunął sobie dzbanek z mlekiem.
- Jawowie mają skłonność do zbierania wszystkiego, co nie jest przymocowane -
wymamrotał z pełnymi ustami. - Ale pamiętaj, Luke, że na ogół boją się własnego
cienia. Uciekając się do jawnej kradzieży, musieliby rozważyć jej konsekwencje,
to znaczy, że będą ścigani i ukarani. Teoretycznie ich umysły nie są do tego
zdolne. Czemu sądzisz, że ten robot jest kradziony?
- Przede wszystkim jest w zbyt dobrym stanie, jak na złom. Wygenerował hologram.
Akurat czyściłem... - Luke starał się ukryć swoje przerażenie. O mało co się nie
wygadał. - Zresztą to nieważne - dodał pospiesznie. - Sądzę, że został
skradziony, ponieważ twierdzi, że jest własnością kogoś, kogo nazywa Obi-wan
Kenobi.
Może coś w jedzeniu albo w mleku spowodowało, że Owen zakrztusił się. A może
powodem był wyraz niesmaku, którym zwykle wyrażał swą opinię o tej szczególnej
postaci. W każdym razie jadł dalej, nie patrząc na siostrzeńca.
Luke udał, że ta plastyczna demonstracja niechęci w ogóle nie miała miejsca.
- Myślałem -ciągnął z determinacją - że może chodzi mu o starego Bena. Imię się
nie zgadza, ale nazwisko jest to samo.
Gdy wuj uparcie zachowywał milczenie, Luke zaatakował wprost.
- Czy wiesz o kim on mówi, wujku Owenie?
Ku jego zdumieniu starszy mężczyzna sprawiał wrażenie raczej zakłopotanego niż
zagniewanego.
- O nikim - burknął, wciąż unikając wzroku Luke'a. - To imię z innego czasu -
nerwowo kręcił się na krześle. - Imię, które może oznaczać tylko kłopoty.
Luke nie przyjął skrywanego ostrzeżenia i naciskał dalej.
- Więc to ktoś spokrewniony ze starym Benem? Nie wiedziałem, że ma krewnych.
- Masz się trzymać z dala od tego starego czarownika, słyszysz!? - wybuchnął
Owen, bez specjalnego efektu próbując zastąpić groźbą rozsądne argumenty.
- Owen... - spróbowała się wtrącić ciotka, ale potężny farmer przerwał jej
surowo.
- Czekaj, Beru, to ważne. Znowu zwrócił się do siostrzeńca.
- Rozmawiałem już z tobą o Kenobim. To stary wariat. jest niebezpieczny i sprowadza biedę. Najlepiej zostawić go w spokoju.
Błagalne spojrzenie żony sprawiło, że uspokoił się trochę.
- Ten robot nie ma z nim nic wspólnego - burknął jakby do siebie. - Nie może
mieć. Zapis, co? Dobrze, chcę, żebyś jutro zabrał go do Anchorhead i kazał
wyczyścić mu pamięć. - Prychnąwszy, z determinacją pochylił się nad talerzem. -
I koniec z tymi bzdurami. Nie obchodzi mnie, co się tej maszynie wydaje. Ani
skąd pochodzi. Zapłaciłem za nią twarde kredyty i teraz jest nasza.
- Ale przypuśćmy, że należy do kogoś innego - nie ustępował Luke. - Co będzie,
jeśli ten Obi-wan zacznie szukać swojego robota?
Twarz Owena wyrażała coś pośredniego pomiędzy kpiną a żalem.
- Nie zacznie. Nie sądzę, żeby ten człowiek żył jeszcze. Zginął mniej więcej w
tym samym czasie, co twój ojciec.
- A więc istniał naprawdę - szepnął Luke, zapatrzony w swój talerz. - Czy znał
mojego ojca? - spytał powoli.
- Powiedziałem, zapomnij o tym - warknął Owen. - Jeżeli chodzi o te dwa roboty,
to masz się martwić tylko, żeby były jutro gotowe do pracy. Pamiętaj, wydaliśmy
na nie nasze ostatnie oszczędności. Nie kupiłbym ich, gdyby nie to, że zbiory są
już tak blisko. - Pogroził siostrzeńcowi łyżką. - Chcę, żeby od rana zajęty się
zespołami irygacyjnymi na Południowej grani.
- Wiesz - powiedział nieobecnym tonem Luke. - Wydaje mi się, że te roboty będę
świetnie się spisywać. Dlatego... - rzucił wujkowi ukradkowe spojrzenie -
...pomyślałem o naszej umowie, że zostanę tu jeszcze przez jeden sezon. - Owen
nie reagował, więc Luke parł naprzód: - Jeśli te maszyny się sprawdzą, to