Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Nie patrzył wtedy, co bierze, potem okazało się, że pełen był kobiecych strojów. Nie wyrzucił go, bo mu się nie chciało. Teraz jego zawartość miała się przydać.
- Chodź tu.
Drgnęła.
- Chodź tu - powtórzył z naciskiem, choć nadal łagodnie. Zbliżyła się niepewnie.
- Otwórz to. Zawartość należy do ciebie - nagle pochylił się i sam otworzył wieko. Błysnęły naszywane srebrnymi cekinami suknie, zakurzonym ciepłem powiało od aksamitu. Policzki dziewczyny pokryły się rumieńcem. Spojrzała z niedowierzaniem, szybko opuściła głowę na powrót. Był pewien, że na jej wysepce nigdy nie widziano nawet skrawka takich materiałów.
- Ale najpierw umyj się i uczesz - popchnął ją ku niewielkim drzwiom w kącie kajuty. - Tam znajdziesz dzban z wodą i miednice. Jest też lustro i żelazny grzebień - uśmiechnął się nagle. - Wiem, że to za mało dla damy, ale to niestety wszystko, czym mogę ci służyć.
Mówił powoli, starannie. Dawno nie używał języka Garry.
Dziewczyna zniknęła za wskazanymi drzwiami. Rapis otworzył sąsiednie, wiodące do sypialni. Zamknął je za sobą i spojrzał dookoła. Rozbebeszone łóżko, porozrzucane ubrania i broń... Cóż, dziewczyna mogła się przydać.
Wrócił do nawigacyjnej. Czekał na nią przez chwilę.
- W porządku. Przebierz się teraz.
Zamyślony zaczął przemierzać kabinę wielkimi krokami. Ta dziewczyna... Nie było w niej tak typowej dla wieśniaków czy mieszczan prostoty. Natura głębsza, skomplikowana... Ot, zagadka. Skąd taka dziewczyna w wyspiarskiej wiosce?
Zerknął na nią spod oka i zdziwił się ujrzawszy, że stoi w miejscu z opuszczoną na piersi głową. Zorientował się nagle w sytuacji, machnął ręką i wyszedł do sypialni. Zatrzasnął drzwi.
Trzy kroki, zwrot, trzy kroki...
Dla odmiany zaczął snuć plany. Najpierw na Garrę. Trzeba zadbać o to, by chłopcy mieli gdzie przehulać zarobione pieniądze, w przeciwnym razie będą niezadowoleni. A załoga musi być zadowolona. I bez grosza. Wtedy lepiej się bije. A więc na Garrę. A z Garry? Można by płynąć na Morze Zamknięte, ale tam pływa niewiele towarowców. A może tak... na Wody Środkowe? Ważny szlak handlowy między grombelardzkim Londem a armektańską Rapa. Co prawda, nie lubił pływać po takich sadzawkach...
Wody Środkowe. Połączenie z Bezmiarami zapewniało im tylko Gardło - wąska cieśnina, której nazwa mówiła sama za siebie. Mówiła Alagera, że Gardło jest ostatnimi czasy strzeżone przez kilka dużych okrętów Floty Grombelardzkiej. Jeśli to prawda, nie ma tam po co płynąć.
Rapis zatrzymał się. Potarł dłonią brodę. Więc może do Złego Kraju? Po Magiczne Przedmioty? Gdyby się udało...
Był już raz w Kraju. I powrócił żywy, choć z pięćdziesięcioma ledwie ludźmi na pokładzie. Niemal każdy z nich zdobył wtedy Przedmiot. Marynarze posprzedawali swoje czym prędzej, tylko on i Rrodan zatrzymali zdobycz przy sobie. Rrodan - Pióro, on - Rubin Córki Grzmotu, Geerkoto, potężny Zły Magiczny Przedmiot. Nie potrafił w pełni wykorzystać drzemiących w Rubinie sił, ale samo jego posiadanie potęgowało odporność na rany i ból, czyniło właściciela prawie niezwyciężonym w walce...
Nie, nie mógł ponownie płynąć do Obszaru. Ludzie. Ludzie byli niepewni, nowi. Och, gdyby miał swą starą załogę, tę samą, przy której pomocy udowodnił, kto jest faktycznym królem Wysp i Bezmiarów!
Uśmiechnął się do wspomnień. To było w 287 roku Ery Sępów. Zaczęło się od tego, że wyciął do nogi maleńki garnizon Gwardii na jednej z przylegających do Garry wysepek. I dla żartu, zupełnie dla żartu wydał edykt, na mocy którego obejmował wyspę w wieczyste władanie. Zostawił tam nawet swoją flagę - czerwone "R" na zielonym tle. Gwardziści oczywiście obsadzili wyspę ponownie i znów czysty przypadek sprawił, że Rapis zawitał tam po raz drugi. Wtedy skończyła się zabawa, zaczęła zaś poważna gra. Trzecia wizyta Rapisa zakończyła się masakrą wzmocnionego garnizonu w sile kilkudziesięciu ludzi. Rapis stracił połowę załogi. Wtedy ściągnięto na wysepkę tak poważne siły, że Demon Walki, jak go z czasem nazwano, musiałby być szaleńcem, by porwać się na nie.
Gwardziści nie docenili go. Wśród korsarzy istnieje niepisane prawo, że najpotężniejszy spośród nich może raz na pięć lat zażądać darmowej pomocy od pozostałych - prawo odwieczne i niewzruszone jak skała, prawo święte. Tak więc ataku na wyspę (nazwano ją w tym czasie Barirra - Krwawa) dokonały cztery duże i dwa mniejsze okręty, a ponadto kilkadziesiąt śmigłych łodzi szakali raf - przybrzeżnych piratów dobijających i grabiących osiadłe na mieliznach lub roztrzaskane przez burzę statki. Łącznie - przeszło półtora tysiąca ludzi. To już była regularna wojna. Po dwóch dniach oporu Barirra padła. Czterystu gwardzistów zabito w walce lub powieszono, spalono dwie duże kogi i zmuszono do ucieczki mniejszą karawelę. Śmierć na dnie morza znalazło prawie trzystu marynarzy i gwardzistów morskich. Po raz czwarty zielono-szkarłatna flaga powiewała nad wyspą.