Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Pan Rafał umie gotować. Różnokolorowa mieszanina okazała się bardzo smaczna. Zjadłam tę porcję bez wysiłku.
- Tadziu, dlaczego szkalowałeś kolegę? - zapytałam, bezczelnie wylizawszy resztkę sosu. - On mówił - doniosłam Rafałowi - że umiesz co najwyżej kiełbasę odgrzać.
- Niewiele się pomylił - uśmiechnął się Rafał. Uśmiech też ma fajny. - Leczo było z mrożonki, tylko dorzuciłem kilka rzeczy, w tym kiełbasę i kartofle.
- I trochę ziółek - zauważyłam.
- Troszkę. Ale nie wiem, jakich, bo Tadek wsypał wszystkie do jednego słoja.
- Mieszanka prowansalska w stylu dolnośląskim. - Tadzio zbierał naczynia. - Kawa czy herbata?
- Herbata. I opowiedzcie mi coś o tej hippoterapii.
Podczas kiedy jedliśmy ulepszone leczo, Tadzio wprowadził Rafała z grubsza w moją historię, oczywiście tylko tę dotyczącą Rotmistrzówki z przyległościami, o gangsterze nie wspominając. Teraz oddalił się w stronę kuchenki i zaczął brzdąkać naczyniami.
- Opowiedz jej, Rafał, ty się lepiej znasz. On jest lekarzem, Emilko. Neurologiem. Ale nie uprawia zawodu. Wierzący, ale niepraktykujący - zaśmiał się. - Sprawdza się w innych dziedzinach.
- Czemu nie jesteś lekarzem - zaciekawiło mnie to. - Byłeś i nie jesteś?
- Byłem i nie jestem - odrzekł lakonicznie, a mnie znowu zrobiło się głupio, bo tym razem to już ewidentnie wyszłam na wścibską. Zauważył to i złagodził. - Kiedyś ci opowiem. A o co ci chodzi z hippoterapią? Chcecie u siebie wprowadzić? Ktoś tam się u was na tym zna?
- Nie, o ile wiem, nikt. I nie wiem jeszcze, czy będziemy chcieli w to wchodzić; tak mi przyszło do głowy, bo nam się trafił mały letnik z porażeniem mózgowym.
- Przejęłaś się?
Wydało mi się, że słyszę ironię w jego głosie i to mnie rozzłościło.
- No, przejęłam się. To źle twoim zdaniem?
- Nie, to nawet ładnie z twojej strony. No więc jeżeli rzeczywiście dojrzejesz do wprowadzenia idei w czyn, służę pomocą. Tylko że to nie wystarczy. Powinnaś... a może nie tylko ty, ale jeszcze ktoś, żeby było chociaż dwoje terapeutów, zrobić takie specjalne kursy, gdzie cię nauczą podstaw różnych dziedzin przydatnych w takiej rehabilitacji. Jeździsz, jak rozumiem, dobrze?
- Raczej tak. Wszyscy w Rotmistrzówce jeździmy raczej dobrze. Mam na myśli dorosłych.
- Pytam, bo te kursy zaczynają się egzaminem z jazdy. Konie macie jakie?
- Cztery wielkopolaki.
- Tu też wiele czynników wchodzi w grę.
Wdał się w te czynniki, przy czym ujawnił się jako wielki znawca tematu i pasjonat. Gadał około czterdziestu minut bez przerwy. Udało mi się pojąć, jaki ogrom pracy musiałabym odwalić i postanowiłam wziąć jeszcze na wstrzymanie. Najpierw trzeba ostatecznie rozwinąć Rotmistrzówkę, bo wciąż jeszcze jesteśmy po trosze w fazie organizacji.
Powiedziałam im o tym. Zadeklarowali pomoc, jakby co, i poszliśmy obejrzeć ich własne konie, to znaczy konie tej strasznej baby, szefowej - cyborga. Było ich w sumie sześć, a przy terapii pracowały dwa. Jeden misiowaty fiord i jeden nieduży ślązak. Obydwa bardzo sympatyczne, ufne i spokojne. Pewnie muszą takie być, skoro noszą na grzbietach wrzeszczące dzieci autystyczne... Trochę mi o tym Rafał naopowiadał.
- Ten ślązak jest mój osobisty - powiedział teraz, drapiąc konia za uchem. - Kupiłem go za nieduże pieniądze, bo niedomagał i urodę ma średnią, więc chcieli się go pozbyć. Tutejszy weterynarz doprowadził go do pełnej kondycji. Bardzo miły zwierzak. Nazywa się Handel, zupełnie idiotycznie, więc mówimy na niego Hanys.
- Dobre imię dla ślązaka - zaśmiałam się i poklepałam Hanysa, który miał to generalnie w nosie. - Oczywiście wałach?
- Oba wałachy. Ogierów się nie używa do terapii, mogą być klacze, ale one miewają swoje fanaberie, jak to kobitki - wyjaśnił mi Tadzio.
- Tadziu, a wy obaj macie takie kursy?
- Mamy. Mnie to było naprawdę potrzebne, Rafałowi chodziło głównie o kwitek, bo ze spraw medycznych był lepszy niż wykładowcy na kursie...
- Nie przesadzaj. - Rafał skrzywił się niechętnie. - Posłuchaj mnie, Emilko. Gdzie mieszkają ci wasi letnicy?
- We Wrocławiu - odpowiedziałam, nie wiedząc, po co mu to.
- Poradź im, żeby zapisali dzieciaka na hippoterapię. Nie wiem, jak to wygląda we Wrocławiu, czy tam aktualnie ktoś to robi, ale niech go przywiozą do nas. Nie jest to bardzo daleko. A z tego, co mi mówisz, wygląda, że małemu dobrze by zrobiły ćwiczenia na koniu.
- Teraz ty się przejąłeś?
Śmiałam się z niego, ale, oczywiście, bardzo mi się podobało, że się przejął. Od razu postanowiłam, że sama Grabowskich przywiozę do Książa. Jakoś chciało mi się jeszcze kiedyś spotkać tego całego Rafała. No i Tadzia, rzecz jasna, też.