X


Każdy jest innym i nikt sobą samym.

– Och, mój Boże! Och!
To było wszystko. Chwyciła krucyfiks, który leżał na łóżku, przycisnęła go szybko do ust i
umarła. Wyraz jej martwych oczu przejmuje mnie jeszcze dreszczem, kiedy go sobie przy-
pomnę. Musiała bardzo cierpieć. Była radość w jej ostatnim spojrzeniu, a uczucie to utrwaliło
się w jej martwych oczach. Zabrałem testament; kiedy go otwarto, okazało się, że hrabina de
Merret mianuje mnie jego wykonawcą. Cały swój majątek, poza paroma legatami, zapisała na
szpital w Vendôme. Ale oto Jakie wydała zlecenia co do Grande Bretèche. Nakazała mi,
abym przez okrągłe pięćdziesiąt lat począwszy od dnia jej śmierci zostawił ten dom w stanie,
w jakim znajduje się w chwili jej zgonu, zabraniając wstępu do mieszkania komukolwiek,
zabraniając podejmować najmniejszej reparacji, wyznaczając nawet rentę, gdyby było trzeba
nająć stróżów, aby zapewnić ścisłe wykonanie jej woli. Po upływie tego terminu, jeśli wola
testatorki będzie dochowana, dom ma należeć do moich spadkobierców (bo wiadomo panu,
że rejentowi nie wolno jest przyjmować legatu); w przeciwnym razie Grande Bretèche przy-
padnie temu, kogo prawo wyznaczy, ale pod warunkiem, iż spełni warunki wskazane w kody-
cylu, dołączonym do testamentu, który to kodycyl ma być otworzony aż po upływie rzeczo-
nych pięćdziesięciu lat. Testamentu nie zaczepiono, zatem...
Przy tych słowach, nie kończąc zdania, chudy rejent popatrzył na mnie z triumfem. Dopeł-
niłem miary jego szczęścia mówiąc mu parę komplimentów.
– Panie rejencie – rzekłem w końcu – odmalował mi to pan tak żywo, iż mam wrażenie, że
widzę tę umierającą, bledszą niż prześcieradło, boję się jej błyszczących oczu, będzie mi się
śniła w nocy. Ale pan musiał zapewne wysnuć jakieś domysły co do życzeń objętych tym
szczególnym testamentem?
– Panie – odparł z komiczną uroczystością – nigdy nie pozwalam sobie sądzić postępowa-
nia osób, które mnie tak chlubnie obdarowały diamentem.
Rychło rozwiązałem język skrupulatnego rejenta, który, nie bez długich kołowań, udzielił
mi spostrzeżeń poczynionych przez głębokich polityków obojej płci, rozstrzygających o
wszystkim w Vendôme. Ale spostrzeżenia te były tak sprzeczne, tak rozwlekłe, że omal nie
usnąłem, mimo zainteresowania, jakie budziła we mnie ta autentyczna historia. Ciężki i mo-
notonny głos rejenta, nawykłego zapewne słuchać samego siebie i zniewalać do słuchania
klientów lub krajanów, zwyciężył mą ciekawość. Na szczęście poszedł sobie.
– Ha, ha, panie, wiele osób – rzekł do mnie na schodach – chciałoby jeszcze żyć czterdzie-
ści pięć lat; ale chwileczkę! – (tu zrobił chytrą minę, przyłożył wskazujący palec prawej ręki
do nosa, jakby chciał powiedzieć: Niech pan dobrze uważa!). – Aby ciągnąć tak długo, tak
długo – rzekł – trzeba mieć mniej niż sześćdziesiątkę.
Zamknąłem drzwi, wyrwany z apatii tą refleksją, którą rejent uważał za bardzo dowcipną.
Następnie siadłem w fotelu, z nogami wspartymi o kominek. Utonąłem w powieści à la pani
Radcliffe107 , zbudowanej na prawniczych danych pana Regnault, kiedy drzwi, pchnięte silną
ręką kobiecą, otwarły się. Ujrzałem moją gospodynię, zażywną i roześmianą kobietę, która
chybiła powołania: była to Flamandka, która powinna się była urodzić na obrazie Teniersa.

107 Anna R a d c l i f f e (1764–1823) – pisarka angielska, autorka pełnych fantastyki i grozy powieści, które
wywarły dość znaczny wpływ na twórczość Balzaka.
182
– I cóż, proszę pana? – rzekła. – Pan Regnault pewno panu odklepał swoją historię o Gran-
de Bretèche.
– Tak, pani Lepas.
– Cóż panu powiedział?
Powtórzyłem w kilku słowach ciemną i zimną historię pani de Merret. Za każdym zdaniem
gospodyni wyciągała szyję, spoglądając na mnie z przenikliwością oberżystki, coś pośrednie-
go między instynktem żandarma, chytrością szpiega i sprytem handlarza.
– Moja dobra pani Lepas – rzekłem w końcu – mam wrażenie, że pani wie coś więcej o tej
sprawie. Co? Inaczej po co by pani tu przyszła?
– Ależ słowo uczciwej kobiety, jak prawda, że się nazywam Lepasowa...
– Niech się pani nie przysięga, z oczu pani wyziera tajemnica. Znała pani hrabiego de Mer-
ret. Co to był za człowiek?
– Ba ba, hrabia de Merret to był piękny mężczyzna, wysoki, bardzo wysoki, godny szlach-
cic, rodem z Pikardii, raptus, że niech ręka boska broni! Płacił wszystko gotówką, żeby nie
mieć z nikim kłopotów. Żywy był jak iskra! Wszystkie tutejsze panie chwaliły go, że bardzo
miły człowiek.
– Dlatego, że taki żywy? – wtrąciłem.
– Może, może – rzekła. – Rozumie pan przecież, że musiał coś w sobie mieć, aby się oże-

Tematy

Drogi użytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

 Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.