Zdaniem Jima w wielu wypadkach ludzie mogli poradzić sobie z tym, co czuli, jeśli zdawali sobie sprawę z tego, że ich odczucia były błędne. Ale może się mylił. W każdym razie coś mu mówiło, że nie byłoby teraz mądrze przedstawiać Angie ten argument.
- Widziałeś jej minę, kiedy przed chwilą na dole nazwał ją swoim złocistym ptaszkiem - dodała Angie. - Czy nie zauważyłeś, jak się poczuła? Miała to wypisane na twarzy!
Prawdę mówiąc Jim wcale nie zauważył, żeby Danielle coś wypisywało się na twarzy, dlatego że po prostu w ogóle nie zwracał na nią wtedy uwagi. Całą swoją uwagę koncentrował na Dafyddzie.
- Właściwie to nie zauważyłem - przyznał. - A w każdym razie czego ona się po tobie spodziewała w tej sprawie?
- Że jej udzielę rady - wyjaśniła Angie. - Ona wie, że Dafydd chce pójść na tę wojnę, po to tylko, żeby się przekonać, czy będzie tam ktoś, kto uważa się za lepszego niż on w łuku. Więc jest rozdarta pomiędzy niechęcią, by pozwolić mu iść, a niechęcią, żeby kręcił się przy niej, widział, jak robi się gruba w czasie ciąży, i przestał się w niej kochać. Spodziewała się, że znajdę jakieś rozwiązanie.
- Znalazłaś? - spytał Jim.
- A ty znalazłeś? - spytała.
- Nie - odparł Jim. Kusiło go, żeby dodać, że nie jest kobietą i nie czuje się w tych sprawach jak ryba w wodzie, ale rozmyślił się.
- Nikt nie może odpowiedzieć jej na to pytanie poza nią samą! - powiedziała Angie.
Odłożyła szczotkę i zdmuchnęła świecę, w świetle której czesała włosy. W pokoju zapadł półmrok ledwie co rozjaśniony ostatnim blaskiem zachodu za oknami. Jim bardziej poczuł, niż zobaczył, jak Angie wdrapuje się do łóżka. Położyła się jednak i przykryła dość daleko od niego, by przypadkiem go nie dotknąć.
Nic więcej nie powiedziała na ten temat, a Jim nie zadawał już żadnych pytań, choć bardzo chciałby wiedzieć, czy Angie także wierzyła, że Dafydd zakochał się w Danielle tylko dla jej urody. Bo on, Jim, nie wierzył w to ani przez chwilę.
Rozdział 9
Następne trzy tygodnie minęły szybko. Dafydd,
Danielle i Giles z Wrzosowisk ze swoimi ludźmi odeszli. Brian i kilku spośród jego zbrojnych stali się stałymi mieszkańcami Malencontri, zajmując się pilnie wraz z Jimem przeszkoleniem sześćdziesięciu mężczyzn, których wybrano spośród ludzi z okolicznych ziem i czeladzi zamkowej, by zapewnić wymagany od Jima zaciąg pięćdziesięciu konnych.
Z tej sześćdziesiątki zaledwie dwudziestu dwóch najbardziej obiecujących mogło zostać ostatecznie zaliczonych w poczet zbrojnych. By tak się stało, musieli wykazać, że potrafią jeździć konno i trzymać broń, jeśli nawet w tej chwili niezbyt umiejętnie, to z pewną obietnicą nabrania wprawy w przyszłości. Pozostali z tych sześćdziesięciu mieli zostać komuchami i służącymi Jima, Briana, giermka rycerza - sympatycznego, jasnowłosego, o szczerej twarzy szesnastolatka imieniem John Chester - oraz obecnych i przyszłych zbrojnych.
Pięćdziesiąt włóczni, których wystawienia wymagano od Jima, praktycznie oznaczało pięćdziesięciu zdolnych do walki ludzi, każdego konno z pełnym uzbrojeniem, składającym się z ciężkiego sztyletu, miecza i tarczy, a w przypadku zbrojnych jeszcze lekkiego oszczepu lub włóczni.
Na koniec do ogólnego stanu liczebnego oddziału dołączyło dwudziestu sześciu ludzi Briana. W tym wszyscy zbrojni z jego zamku (oprócz pięciu) oraz pięciu spośród służby domowej i reszta składająca się z doświadczonych zbrojnych, którzy przybyli z innych stron, by walczyć pod rozkazami rycerza.
Właściwie Jim tak jak Brian powinien mieć giermka. Ale nie było już szansy, że w tak krótkim terminie uda się pozyskać któregoś z synów szlacheckich rodów z sąsiedztwa, by wyuczyć go na giermka, nawet gdyby był na naukę czas. Brian poradził, by Jim wziął jednego ze swych zbrojnych, na którym mógłby polegać, i mianował go swym giermkiem. I tak było nieprawdopodobne, by spotkali kogoś, kto poznałby się na różnicy.
W Anglii -jak Jim przypomniał sobie ze swych studiów nad historią średniowiecza w swoim prawdziwym świecie - w przeciwieństwie do Francji i niektórych krajów na kontynencie, zezwalano na to, by prosty człowiek wzniósł się do stanu rycerskiego, a wprowadzeniem do tego była służba w roli giermka. Nie było więc niczym dziwnym, gdy jakiś zbrojny stawał się giermkiem, chociaż musiał dokonać czegoś wyjątkowo godnego uwagi, by móc zostać rycerzem.