Henryk był bardzo wzburzony... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Ściąć głowę? Nie wiem nawet, jak to się robi! Eymerich machnął lekceważąco ręką.
- Zmuście go, by ukląkł, i uderzcie w szyję. Nie macie doświadczenia, jeden cios więc nie wystarczy. Po prostu uderzaj cie, aż głowa się oderwie. Pamiętajcie - uśmiechnął się lekko - bez obciętych głów żaden król nie jest w pełni królem.
Piotr Okrutny słuchał, co się z nim stanie, z przerażeniem w oczach. Już nawet nie próbował krzyczeć. Kiedy na rozkaz Henryka żołnierze zmusili go, by ukląkł, wyjęczał tylko, bełkocząc, jakieś niezrozumiałe słowa. Brat sprawdził ostrze miecza i zbliżył się, bardzo niepewny. Nagle odskoczył, krzywiąc się.
- Cóż za straszliwy fetor - mruknął. Du Guesclin zachichotał.
- Musiał narobić w spodnie. Wielu skazańcom się to zdarza.
Eymerich też uśmiechnął się zjadliwie.
- To ostatni przekaz niegodnego króla. Ostatnie przesła nie dla potomnych. - Pamiętał ironię władcy, gdy Miriam po puściła w czasie tortur.
Henryk wrócił do skazańca. Podniósł miecz i zamachnął się gwałtownie. Nie trafił w kark, lecz w nasadę pleców, otwierając w nich ziejącą ranę. Piotr wydał wrzask i próbował niezdarnie wstać. Henryk jednak szybko uderzył powtórnie. Tym razem nie chybił celu, ale nie zdołał przeciąć całej szyi. Głowa Piotra zwisła, opierając się na piersi, i nie przestawała wrzeszczeć. Dopiero za trzecim ciosem oderwała się od ciała, które zwaliło się na ziemię. Głowa potoczyła się w kąt namiotu.
Du Guesclin podniósł brew.
- Cóż, jak na pierwszy raz, nieźle. Gratulacje, Henryku.
Nowy król Kastylii cały drżał. Cofnął się o kilka kroków i puścił broń. Także Eymerich odsunął się, by nie ubrudzić się krwią, która lała się po ziemi. Podszedł do dowódcy.
- Panie du Guesclin, pamiętacie waszą obietnicę. Teraz wydajcie mi Ramona de Tárrega.
- Zrobię to bez wahania. Myślę jednak, że dołączył do oddziałów szturmujących zamek. Oddam go wam po zdobyciu fortecy.
Eymerich zachmurzył się.
- Nie próbujecie mnie oszukać? Du Guesclin uśmiechnął się.
- Och, wiem dobrze, że próbować was oszukać to samobójstwo. Zresztą teraz, kiedy zwycięstwo jest nasze, nie potrzebujemy już Ramona de Tárrega. Prawda, Henryku?
Król nie odpowiedział. Patrzył krzywo na szczątki Piotra i Rodrigueza de Sanabria, które żołnierze właśnie podnosili. Ciągle się trząsł, ale coraz mniej.
Eymerich westchnÄ…Å‚.
- Obecność Ramona de Tárrega w zamku oznacza poważne niebezpieczeństwo. On wie, jak obudzić demony, które się tam ukryły. Muszę iść. - Zorientował się, że jeden z żołnierzy podniósł głowę Piotra Okrutnego i trzyma ją za włosy. - Nie grzebcie jej. Dobrze by było, aby król Henryk woził ją za sobą przez kilka dni. Na jej widok nikt nie będzie miał wątpliwości, kto jest władcą.
Henryk wreszcie przerwał milczenie.
- Nie chcę tej głowy! - krzyknął piskliwie. - Czuję, że na mnie patrzy! Zabierzcie ją, nie miałbym co z nią robić!
- Zagraj nią w piłkę - odparł brutalnie du Guesclin. - Ale potem zrób, jak mówi ojciec. Nie jest człowiekiem, który gada po próżnicy. To dzięki niemu masz królestwo.
- Nie dzięki mnie, lecz Bogu - poprawił go Eymerich. -Tak jak i wy, kapitanie, ani nie koronuję, ani nie utrącam króla. Zobaczymy się potem.
- Nie potrzebujecie eskorty?
- Nie. Wystarczy mi zapalona pochodnia, mało zużyta.
Jeden z żołnierzy pobiegł do drugiego pomieszczenia i wrócił z pochodnią. Eymerich wykonał ukłon w stronę obecnych i wyszedł z namiotu.
Na zewnątrz niebo było wciąż pogodne, chmury się nie zbierały. Obóz nadal był wyludniony, ze szczytu góry dobiegały bezładne okrzyki. Eymerichowi wydało się, że widzi ognie, ale nie był tego pewien, gdyż oślepiało go słońce.
Zrobił ledwie kilka kroków, kiedy dogonił go Jusaf Pinchon. Inkwizytor spojrzał na niego chłodno.
- Mówiłem, że nie życzę sobie towarzystwa.
- Nie dlatego tu jestem. - Dawny rachmistrz, teraz minister, wydawał się zmieszany. - Chciałbym wam tylko wyjaśnić powody mojego postępowania.
- To mnie nie interesuje. Wasze wybory są tylko dla mnie potwierdzeniem, że Żydzi mają dusze zdrajców. Nie do mnie powinniście się zwracać. Raczej do waszego sumienia.
Jusaf spuścił oczy.
- Nie uważam, żebym zdradził. Wiem dobrze, że Henryk Trastamara zamierza ciemiężyć mój naród, ale wiem też, że nie ma zdolniejszych administratorów od nas, Żydów. Pomyślałem, że obecność Żyda na dworze złagodzi nienawiść króla do mego ludu. Dlatego zaofiarowałem mu moje usługi.
Eymerich, zasępiony, przyglądał się pochodni. Musiał się pospieszyć, nim płomień strawi zbyt wiele żywicy.
- Panie Pinchon, ani pan, ani pański lud nic mnie nie obchodzicie, a wręcz życzę wam jak najgorzej. Mogę wam jedynie powiedzieć, że nie znacie królów. Henryk będzie was trzymał, dopóki będziecie mu przydatni, ale wasza obecność na dworze nie odwiedzie go od zrealizowania politycznych planów. Nie ma władzy, która nie byłaby despotyczna, i nie ma despoty, który kierowałby się czymś innym niż własna wygoda.
Na twarzy Jusafa znów pojawiła się jego zwykła zuchwałość.
- To dotyczy także władzy, której wy służycie.
- Może, ale według jej prawa nawet książę jest sługą. Lepsza dobrowolna niewola niż pozorna wolność. A teraz zejdźcie mi z oczu.
Jusaf posłuchał. Eymerich pospieszył w kierunku Segurilli. Niepokoiła go pochodnia: biada mu, gdyby zgasła. Miał zamiar udać się w długą i niebezpieczną drogę w głąb góry i światło było mu niezbędne.
Po wejściu do jaskiń zauważył zaraz, że odór pleśni jakby zelżał. To go pokrzepiło, fetoru bowiem obawiał się chyba najbardziej. Teraz cały kłopot polegał na odnalezieniu drogi.

Tematy