X


Każdy jest innym i nikt sobą samym.


� Niekoniecznie w tej chwili, mo�e p�niej. � Robotyk by� wyra�nie rozczarowany.
Twarz Baleya pozosta�a kamienna.
� Szuka�em pana � ci�gn�� dr Gerrigel � ale nigdzie nie mog�em pana znale��. Spyta�em dyrektora. Powiedzia�, �ebym przyjecha� tutaj i zaczeka� na pana.
188
� S�dzi�em � wtr�ci� szybko Enderby � �e to mo�e mie� znaczenie. Wiedzia�em, �e chcesz si� z nim zobaczy�.
� Dzi�kuj� � odpar� Baley.
� Niestety � rzek� dr Gerrigel � m�j pr�t kierunkowy zaci�� si� czy te� �le oceni�em jego temperatur�. W ka�dym razie zmyli�em drog� i znalaz�em si� w ma�ym pomieszczeniu...
� Jeden z magazyn�w fotograficznych � wtr�ci� znowu Enderby.
� Tak � potwierdzi� dr Gerrigel. � Tam w�a�nie znalaz�em le��c� twarz� do ziemi posta�, w kt�rej zaraz rozpozna�em robota. Pobie�ne badanie wystarczy�o, by si� przekona�, �e ma nieodwracalnie zniszczone obwody, czyli, �e tak si� wyra��, jest trupem. A przyczyn� zniszczenia te� �atwo da�o si� ustali�.
� Mianowicie? � zapyta� Baley.
� W na p� zaci�ni�tej prawej pi�ci � odpar� dr Gerrigel � robot trzyma� b�yszcz�cy eliptyczny przedmiot d�ugo�ci dw�ch cali, na p� cala szeroki, z okienkiem z miki w jednym ko�cu. Pi�� dotyka�a czaszki, jakby w ostatniej chwili robot podni�s� r�k� do g�owy. Przedmiotem tym by� rozpylacz alfa. Pan chyba wie, co to jest?
Baley skin�� g�ow�. Oczywi�cie, �e wiedzia�, czym jest rozpylacz alfa. W laboratorium na lekcjach fizyki nieraz mia� w je r�ku. Wydr��ony o�owiany zbiorniczek zawiera� �adunek soli plutonu. Wylot zamkni�ty by� p�atkiem miki, przepuszczalnym dla cz�stek alfa. I tylko t�dy mog�o si� wydostawa� promieniowanie twarde.
Rozpylacz alfa mia� wielorakie zastosowanie, ale nie s�u�y� do zabijania robot�w. W ka�dym razie nie by� to u�ytek legalny.
� Domy�lam si� � rzek� Baley � �e przy�o�y� go sobie mik� do g�owy.
� Tak � odpar� dr Gerrigel � i obwody m�zgu pozytonowego uleg�y natychmiast zniszczeniu. S�owem, �mier� momentalna.
� Czy nie zasz�a jaka� pomy�ka? � zwr�ci� si� Baley do dyrektora. � Rzeczywi�cie rozpylacz alfa?
� Z ca�� pewno�ci� � potwierdzi� Enderby. � Liczniki reagowa�y w odleg�o�ci dziesi�ciu st�p. Wszystkie b�ony fotograficzne w magazynie by�y zamglone. � Zastanowi� si� przez d�u�sz� chwil�, po czym rzek� do robotyka: � Panie doktorze, b�dzie pan musia� dzie� czy dwa zosta� w mie�cie, p�ki nie utrwalimy pana wyja�nie� na ta�mie. Przydziel� kogo�, kto
odprowadzi pana do mieszkania. Nie ma pan chyba pretensji, �e b�dzie pan strze�ony?
� Czy to konieczne? � spyta� nerwowo ekspert.
� Bezpieczniej.
Doktor Gerrigel z wielkim roztargnieniem poda� wszystkim r�k�, nawet R. Daneelowi, i wyszed�.
� To musia� zrobi� kto� z nas, Lije � rzek� dyrektor z ci�kim, westchnieniem. � Dlatego tak si� tym martwi�. Nikomu z zewn�trz nie wpad�oby do g�owy zakrada� si� do komendy po to tylko, �eby rozwali� robota. Tyle ich przecie� jest wsz�dzie. Poza tym musia� to by� kto�, kto mia� dost�p do rozpylaczy alfa. Wiesz, jak s� strze�one?
� Ale jaki by� pow�d przest�pstwa? � zagadn�� R. Daneel r�wnym, spokojnym g�osem.
Dyrektor spojrza� na niego z wyra�nym wstr�tem i odwr�ci� wzrok.
� C�, my tak�e jeste�my tylko lud�mi. My�l�, �e policjanci tak samo nie lubi� robot�w, jak reszta spo�ecze�stwa. Mo�e jego zniszczenie przynios�o komu� ulg�? Pami�tasz, Lije, jak cz�sto narzeka�e� na niego?
� Ale to nie jest pow�d do morderstwa � rzek� R. Daneel.
� Nie � potwierdzi� stanowczo Baley.
� Nie pope�niono morderstwa � sprostowa� dyrektor � ale uszkodzenie w�asno�ci. Trzymajmy si� �ci�le okre�le� prawnych. Chodzi tylko o to, �e wykroczenia dopuszczono si� w komendzie. Gdyby to zrobiono gdzie indziej, rzecz by�aby bez znaczenia. A tak, musimy si� spodziewa� grubych przykro�ci. Lije!
� Co?
� Kiedy ostatni raz widzia�e� R. Sammyego?
� R. Daneel � odpar� Baley � rozmawia� z ninrpo obiedzie, mo�e o wp� do drugiej, i zam�wi� dla nas gabinet dyrektora.
� M�j gabinet? A po co?
� Chcia�em z R. Daneelem om�wi� dochodzenie w jakim� spokojnym miejscu. A pana nie by�o, wi�c pa�ski gabinet by� wolny.
� Ach � rzek� dyrektor z pow�tpiewaniem, ale bez dalszych uwag. � A ty sam te� go widzia�e�?
� Nie, ale s�ysza�em jego g�os w godzin� p�niej.
� Jeste� pewien, �e to jego g�os?
� Absolutnie.
190
to wyja�nia przynaj
i
� I to by�o oko�o wp� do trzeciej?
� Albo troszeczk� wcze�niej.
� No � rzek� dyrektor z namys�em mniej jedn� spraw�.
� Jak�?
� Ten ma�y Vincent Barrett byl tu dzisiaj. Wiedzia�e� o tym?
� Wiedzia�em. Ale on, dyrektorze, nie zrobi�by nic podobnego.
� A to dlaczego? � spyta� Enderby wpatruj�c si� w Baleya. � R. Sammy zaj�� jego posad�. �atwo si� domy�li�, jak to przyj��. Z pewno�ci� czu� si� szalenie pokrzywdzony. M�g� si� zem�ci�. Nie ma si� co dziwi�. Ale faktem jest, �e wyszed� z gmachu
0 drugiej, a R. Sammy by� �ywy jeszcze o wp� do trzeciej, kiedy ty s�ysza�e� jego g�os. Oczywi�cie Barrett m�g� da� mu rozpylacz
1 nakaza�, by u�y� go dopiero za godzin�. Tylko sk�d wzi�� rozpylacz? To tak nieprawdopodobne, �e a� nie warto si� nad tym zastanawia�. Wr��my jednak do R. Sammyego. Co ci powiedzia�, kiedy z nim rozmawia�e�?
Baley si� zawaha�. Po d�u�szym zastanowieniu powiedzia� ostro�nie:
� Nie pami�tam. Wyszli�my zaraz potem.
� Dok�d?
� Do Dzielnicy Dro�d�owej. Nawiasem m�wi�c, chcia�bym o tym porozmawia�.
� P�niej! � dyrektor potar� podbr�dek. � Zauwa�y�em, �e by�a tu te� Jessie. Podano mi wykaz wszystkich os�b, kt�re wchodzi�y, i znalaz�em tam jej nazwisko.
� Tak, by�a tutaj � odpar� ch�odno Baley.
� Po co?
� W sprawach rodzinnych.
� Dla porz�dku trzeba j� b�dzie przes�ucha�.
� Rozumiem, dyrektorze. Ale co z rozpylaczem? Czy wyja�ni�o si�, sk�d pochodzi?
� O tak. Z jednej z si�owni.
� A co tam m�wi�? Kiedy i jak im zgin��?
� Nie maj� poj�cia. Ale w�a�ciwie, Lije, ca�a ta rzecz nie ma w zasadzie ��dnego zwi�zku z tob�. Lepiej zajmij si� swoim dochodzeniem. Tyle �e... Tak, tak, zajmij si� swoim dochodzeniem. Co chcia�e� mi powiedzie�?
� Czy m�g�bym zrobi� to p�niej? � spyta� Baley. � Nic jeszcze nie jad�em.
� A, to musisz koniecznie zje��. � Dyrektor zn�w wpatrzy�
si� w Baleya. � Ale zjedz w gmachu, dobrze? A swoj� drog� tw�j partner ma racj� � zdawa� si� unika� zwracania si� do R, Daneela i wymawiania jego nazwiska. � Ma racj�. Musimy wykry� pow�d przest�pstwa, pobudk�.
Baleya przeszy� dreszcz. Co� z zewn�trz, co� zupe�nie obcego rz�dzi�o wypadkami i gmatwa�o je bezustannie. Dzi�, wczoraj, przedwczoraj. Ale stopniowo poszczeg�lne fragmenty zaczyna�y sk�ada� si� w ca�o��.
� Z kt�rej si�owni pochodzi� rozpylacz? � spyta�.
� Z si�owni w Williamsburgu. A co?
� Nie, nic takiego.
Opuszczaj�c z R. Daneelem gabinet Baley s�ysza�, jak dyrektor wci�� powtarza� p�g�osem: �Pow�d, pow�d, pobudka".

Drogi użytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

 Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.