Każdy jest innym i nikt sobą samym.

– Przez całe tygodnie rozmawialiśmy z Gwiazdą Gigantów. Nic nie powiedzieliśmy i nic nie osiągnęliśmy. To ma być „walka” o postęp?
– Zgadzam się – powiedział Sverenssen, zachowując spokój. – Ale uważam za dziwne i niestosowne, że właśnie pan protestuje w ten niezwykły sposób. Radziłbym panu raczej poruszyć tę sprawę z własnym rządem.
To nie miało sensu. Pacey, zdezorientowany, potrząsnął głową.
– O czym pan mówi? Polityka Stanów Zjednoczonych zawsze zmierzała do jednego celu. Od początku chcieliśmy lądowania.
– Więc mogę jedynie stwierdzić, że pańskie wysiłki, by realizować tę politykę, były wyjątkowo nieudolne – odparł Sverenssen.
Pacey zamrugał, jak gdyby nie mógł uwierzyć własnym uszom. Spojrzał na pozostałych, ale na żadnej twarzy nie znalazł współczucia dla jego kłopotliwego położenia. Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz, kiedy zaczął sobie zdawać sprawę, co tu się dzieje. Przesunął szybko wzrokiem po twarzach pozostałych mężczyzn w niemej prośbie o odpowiedź i podchwycił spojrzenie Daldaniera.
– Było dla mnie oczywiste, że prawdopodobieństwo owocnego dialogu zwiększyłoby się znacznie, gdyby nie konsekwentnie negatywne nastawienie przedstawiciela Stanów Zjednoczonych – oświadczył Daldanier, nie wymieniając Paceya z nazwiska. Mówił niechętnym głosem, jak ktoś zmuszony do odpowiedzi, której wolałby nie udzielać.
– To bardzo przykre – skomentował Brazylijczyk Saraquez. – Spodziewałem się czegoś lepszego po narodzie, który wysłał pierwszego człowieka na Księżyc. Mam nadzieję, że któregoś dnia podejmiemy dialog i nadrobimy stracony czas.
Cała sytuacja była szalona. Pacey wpatrywał się w nich osłupiały. Wszyscy oni należeli do spisku. Jeśli po powrocie na Ziemię będą podtrzymywali swoją wersję, popartą dokumentami, nikt nie uwierzy w jego relację o tym, co się naprawdę wydarzyło. Już nie był pewien, czy sam w nią wierzy, a jeszcze nie opuścił Bruno. Zatrząsł się z niepohamowanego gniewu. Wstał i okrążywszy stolik podszedł wprost do Sverenssena.
– Co to ma znaczyć? – zapytał groźnie. – Nie wiem, za kogo się pan uważa z tą swoją pychą, zadzieraniem nosa i zmanierowaniem, ale budził pan we mnie wstręt, odkąd tu przyjechałem. Ale teraz zapomnijmy o tym. Chcę wiedzieć, co się tutaj dzieje.
– Usilnie radziłbym panu powstrzymać się od mieszania do tego osobistych spraw – powiedział Sverenssen, a potem dodał uszczypliwie: – Szczególnie z pańskimi skłonnościami do... nierozwagi.
Pacey poczuł, że się czerwieni.
– Co pan ma na myśli? – zapytał.
– Och, niech pan przestanie... – Sverenssen zmarszczył brwi i na chwilę odwrócił wzrok, jak ktoś starający się uniknąć delikatnego tematu. – Z pewnością nie mógł pan oczekiwać, że romans z pańską koleżanką przejdzie zupełnie nie zauważony. Naprawdę... to kłopotliwa i niestosowna sprawa. Wolałbym zostawić ten temat.
Pacey wpatrywał się w niego przez chwilę ze szczerym niedowierzaniem, a potem skierował spojrzenie na Daldaniera. Francuz podniósł swoją szklaneczkę. Pacey popatrzył na Saraqueza, który opuścił wzrok i nic nie powiedział. W końcu zwrócił się do Van Geelinka z Południowej Afryki, który do tej pory tylko się przysłuchiwał.
– To było bardzo niemądre – powiedział Van Geelink, nadając swojemu głosowi niemal przepraszający ton.
– To on! – Pacey pokazał na Sverenssena i przesunął spojrzeniem po obecnych, tym razem z wyzwaniem. – Pozwalacie mu stać tutaj i wygadywać takie rzeczy? Właśnie jemu? Chyba nie robicie tego na poważnie.
– Nie jestem pewien, czy podoba mi się pański ton, Pacey – oznajmił Sverenssen. – Co pan próbuje insynuować?
Ta sytuacja była prawdziwa. Sverenssen nadrabiał bezczelnością. Pacey poczuł, że zaciskają mu się pięści, ale zwalczył pokusę, by uderzyć na oślep.

Tematy