Złożył, chociaż nie wiedział nawet, czy chciałaby, żeby jej dotrzymał.
- Wrócę - oświadczył. - A to, co powiedziałem w nocy, zawsze pozostanie prawdą. - Całej odwagi wymagało nazwanie jej imieniem, którego wczoraj w nocy pozwoliła mu używać. - Bóg z tobą, Margaret.
- Bóg z tobą, Alvinie - szepnęła.
Zabrał Arthura Stuarta, który też musiał się pożegnać. Razem przeszli obok zajazdu do szopy, gdzie w beczce fasoli Alvin ukrył złoty lemiesz. Zdjął pokrywę i wyciągnął rękę, a lemiesz wzniósł się w górę, błyszczący w świede dnia. Alvin chwycił go, owinął w podwójną jutę, schował do jutowego worka, a worek zarzucił na ramię.
Potem przyklęknął i wyciągnął rękę, jak zawsze robił, kiedy chciał, żeby Arthur Stuart wspiął mu się na plecy. Chłopiec myślał, że to zabawa - w jego wieku nie można dłużej niż godzinę czy dwie trwać w rozpaczy. Śmiejąc się i podrygując wskoczył Alvinowi na plecy.
- Tym razem pojedziesz daleko, Arthurze Stuarcie - uprzedził go Alvin. - Wracamy do Vigor Kościoła, mojego domu rodzinnego.
- Całą drogę pieszo?
- Ja pójdę pieszo. Ty pojedziesz wierzchem.
- Ju-huu! - krzyknął Arthur Stuart.
Alvin ruszył truchtem, ale wkrótce biegł już ile sił. Ani razu nie dotknął stopą traktu. Gnał na przełaj, przez pola, przeskakując płoty, do lasu. Lasy wciąż rosły na szerokich obszarach stanów Hio i Wobbish, pomiędzy nim a domem. Zielona pieśń rozbrzmiewała słabiej niż w dniach, kiedy Czerwoni władali tą krainą, ale wciąż dość głośno, żeby usłyszał ją Alvin Kowal. Włączył się w jej rytm, biegnąc tak, jak biegali Czerwoni. Zaś Arthur Stuart też może słyszał tę pieśń, w każdym razie ukołysała go do snu na grzbiecie Alvina. Świat się rozpłynął. Pozostał tylko on, Alvin, Arthur Stuart i złoty pług - i śpiewający wokół las.
Jestem już czeladnikiem. I wyruszyłem w pierwszą podróż.
ROZDZIAŁ 20 - CZYN CAVILA
Cavil Planter miał coś do załatwienia w mieście. Pięknego wiosennego ranka dosiadł konia i odjechał spokojnie, zostawiając za sobą żonę i niewolników, dom i ziemię. Wiedział, że wszystko jest pod kontrolą, wszystko należy do niego.
Koło południa, kiedy załatwił już wiele interesów i odbył wiele przyjemnych wizyt, zatrzymał się przy poczcie. Czekały na niego trzy listy. Dwa były od przyjaciół, jeden od wielebnego Philadelphii Throwera w Carthage, stolicy Wobbish.
Przyjaciele mogą poczekać. Ważniejsze są wiadomości od wynajętych odszukiwaczy, chociaż dlaczego list przyszedł od Throwera, a nie od nich samych? Tego Cavil nie potrafił odgadnąć. Może były jakieś kłopoty. Może jednak będzie musiał pojechać na północ i złożyć zeznania. No cóż, pomyślał Cavil Planter, jeśli będzie trzeba, pojadę. Chętnie pozostawię dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, jak nakazał Jezus, aby odzyskać tę jedną, zbłąkaną.
W liście znalazł złe wieści. Zginęli obaj odszukiwacze, a także żona oberżysty, która podobno adoptowała porwanego syna pierworodnego Cavila. Szczęśliwej drogi, pomyślał Cavil. Nie żałował też odszukiwaczy - byli najemnikami i cenił ich niżej niż swoich niewolników, ponieważ nie należeli do niego. Nie, to ostatnia wiadomość sprawiła, że Cavil zadrżał i wstrzymał oddech. Człowiek, który zabił jednego z odszukiwaczy, uczeń kowalski imieniem Alvin, uciekł, zamiast stanąć przed sądem. I zabrał ze sobą jego syna. Ukradł mojego syna...
Ale najgorsze Thrower zostawił na koniec: "Znałem tego Alvina jeszcze jako dziecko, a już wtedy był agentem zła. Jest najbardziej zaciętym wrogiem naszego wspólnego Przyjaciela, a teraz wszedł w posiadanie twojej najcenniejszej własności. Żałuje, że nie mam lepszych wieści. Modlę się, żeby twój syn nie stał się groźnym i nieprzejednanym przeciwnikiem świętego dzieła naszego Przyjaciela".