- Wzięliśmy mikrobus, bo Josip nie chciałby specjalnie, żeby przed głównym wejściem jego hotelu parkowała włoska ciężarówka.
- Hotelu? Zatrzymamy się w hotelu?! - zdziwiła się Sarina.
- Podróżując z nami, spodziewaj się wyłącznie wszystkiego najlepszego - zapewnił George jowialnie.
Kiedy dotarli do hotelu, okazało się, że hotel jest niekoniecznie najlepszy; przynajmniej trudno, było o bardziej zniechęcający podjazd. Josip zaparkował w garażu i poprowadził ich wąską i krętą alejką, na której nie zmieściłby się nawet samochód. W końcu stanęli u ciężkich, drewnianych drzwi.
- Tylne wejście - rzekł Petersen Josip prowadzi niezwykle szacowny hotel, ale nie zależy mu zanadto na tym, by zwracać na siebie uwagę sprowadzaniem tłumu gości na raz.
Przeszli krótkim korytarzem i znaleźli się w małym, ale czystym i jasnym holu recepcyjnym.
- No. - Josip raźno zatarł ręce; taki właśnie już był. - Jeśli zechcecie wziąć bagaże, zaprowadzę was do pokoi. Umyć się, poprawić fryzury i siadać do stołu. - Rozłożył zapraszająco ramiona. - Nie jest to Ritz, ale głodni spać nie pójdziecie.
- Ja na razie nie jestem w stanie walczyć z tymi schodami - oświadczył George. Głową wskazał łukowate przejście. - Myślę, że tam się schowam i spokojnie odpocznę.
- Barman ma dzisiaj wolny dzień, profesorze. Trzeba się będzie samemu obsłużyć.
- Cóż, nie ma róży bez kolców.
- Panie pozwolą tędy.
W korytarzu na górze Sarina odwróciła się do Petersena i cicho spytała:
- Dlaczego twój przyjaciel nazywa George'a profesorem?
- Wiele osób go tak nazywa, takie przezwisko. I wiadomo, skąd się wzięło: George nie mówi, on wykłada.
Posiłek okazał się o wiele lepszy niż Josip zapowiadał, bośniaccy oberżyści znani są ze swej inwencji, zaradności, żeby nie wspomnieć o umiejętności zdobywania rzeczy niemożliwych do zdobycia. Biorąc pod uwagę, że działo się to w splądrowanym i zniszczonym wojną kraju, kolacja graniczyła niemal z cudem: dalmatyńska szynka, szary kiełb, do niego doskonałe posipańskie białe wino i ku zdumieniu wszystkich dziczyzna oraz czerwone wino z jednej ze słynnych neretvańskich winnic. W czasie posiłku miał miejsce wypadek bez precedensu: George, po wygłoszeniu mrocznej uwagi, że nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć w przyszłości, milczał aż cały kwadrans. Nie zaliczał się nigdy do niejadków, ale ten popis apetytu wzbudzał grozę wśród współbiesiadników.
Oprócz George'a i jego kompanów do stołu zasiadł gospodarz z żoną, Mariją. Choć nieduża, ciemna i energiczna jak Josip, Marija stanowiła dokładne przeciwieństwo męża. Ona ożywiona, zajęta wieloma rzeczami na raz, on skupiony na jednej sprawie; on milczkowaty, ona za to rozmowna, wręcz gadatliwa. Spojrzała na Michaela siedzącego z Sariną trochę dalej, przy małym stoliku, później na Giacomo i Lorraine przy takim samym, też nieco oddalonym i zniżyła głos:
- Wasi przyjaciele są bardzo małomówni.
George przełknął kawałek dziczyzny.
- To przez jedzenie - objaśnił.
- Mówią, mówią, a jakże - włączył się Petersen. - Nie słychać, bo George zagłusza ich swoim mlaskaniem. Ale racja, rozmawiają cicho.
- Dlaczego? Po co tu szemrać czy szeptać? Tu się nie ma czego bać. Nikt ich nie usłyszy oprócz nas - zdziwił się Josip.
- Słyszałeś, co mówił George? Nie wiedzą, co przyniesie im przyszłość. Dla nich to wszystko to coś zupełnie nowego. Oczywiście nie dla Giacomo. Są niespokojni i z ich punktu widzenia mają do tego wszelkie prawo. Wiedzą tylko tyle, że jutrzejszy dzień może okazać się dla nich ostatnim.