Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Czemu pan Olven tak pędzi?
- Poprosiłem go o to. - Sparhawk zeskoczył z siodła. - Gwardziści nie domyślą się, że opuściliśmy kolumnę, dopóki pan Olven będzie trzymał się pół ligi czy ligę przed nimi.
- Jesteś sprytniejszy, niż na to wyglądasz, Sparhawku - powiedział Kalten, również zsiadając z wierzchowca. - Zabiorę stąd konie. Unosząca się z nich para może je zdradzić. - Zerknął na Farana. - Powiedz tej twojej wstrętnej bestii, żeby mnie nie ugryzła.
- Słuchaj go i bądź grzeczny - polecił Sparhawk swemu rumakowi.
Faran stulił uszy i rzucił mu złe spojrzenie.
Gdy Kalten odprowadzał konie, Sparhawk położył się na brzuchu w niskich zaroślach. Zagajnik był oddalony od traktu nie więcej niż o pięćdziesiąt kroków. Zbliżał się świt, mgła rzedniała coraz bardziej i rycerz mógł obserwować znaczną część drogi. Wtem z południa przygalopował samotny gwardzista w czerwonym mundurze. Miał dziwnie tępy wyraz twarzy, jechał trzymając się sztywno w siodle.
- Zwiadowca? - wyszeptał Kalten, podczołgując się blisko przyjaciela.
- Więcej niż pewne - odszepnął Sparhawk.
- Czemu szepczemy? - zapytał Kalten. - Nie może nas przecież usłyszeć w hałasie czynionym przez końskie kopyta.
- Ty zacząłeś.
- To z przyzwyczajenia. Zawsze szepczę, gdy się skradam. Zwiadowca wjechał na szczyt wzgórza, potem zawrócił pognał z powrotem. Na jego twarzy nadal malowała się bezmyślność.
- Zajeździ konia na śmierć - powiedział Kalten.
- To jego koń.
- Masz rację. To jego sprawa, że będzie musiał iść piechotą, gdy mu padnie.
- Spacer dobrze robi gwardzistom. Uczy ich pokory.
Pięć minut później przegalopował obok nich cały oddział. Dowódca był wysoki, chudy, osłonięty czarną szatą. Jego plecy robiły wrażenie mocno zdeformowanych. Być może to gra światła w ten mglisty poranek sprawiła, że wydawało się, iż spod kaptura dobywa się słaba, zielonkawa poświata.
- Nie ma wątpliwości, że próbują mieć zbrojnych Olvena na oku - powiedział Kalten.
- Mam nadzieję, że spodoba im się Demos - odparł Sparhawk. - Pan Olven nie da się dogonić. Muszę porozmawiać z Sephrenią. Pozostaniemy tu przynajmniej godzinę. Upewnimy się, że gwardzistów nie ma w pobliżu i dopiero wtedy ruszymy dalej.
- Dobry pomysł. I tak właśnie naszła mnie ochota na śniadanie.
Poprowadzili konie pomiędzy mokrymi drzewami do małej kotlinki otaczającej rwący strumień.
- Przejechali? - zapytał Tynian.
- Galopem. - Kalten uśmiechnął się szeroko. - I nie rozglądali się za bardzo dookoła. Kto ma coś do jedzenia? Umieram z głodu.
- Mam kawałek zimnego bekonu - zaoferował Kurik.
- Zimnego?
- Z ognia jest dym. Chciałbyś, szlachetny panie, aby ten lasek zapełnił się gwardzistami? Kalten westchnął ciężko. Sparhawk podszedł do Sephrenii.
- Z tymi żołnierzami jedzie ktoś, a raczej coś - powiedział. - Bardzo mnie to niepokoi. Myślę, że to samo, co widziałem tej nocy w Cimmurze.
- Czy mógłbyś to opisać?
- Jest dość wysokie i bardzo szczupłe. Plecy ma chyba zdeformowane. Ubrane było w czarną szatę z kapturem, więc nie mogłem dojrzeć nic więcej. - Zmarszczył brwi. - Gwardziści z tego oddziału sprawiali wrażenie jakby zauroczonych. Zwykle zwracają baczniejszą uwagę na to, co robią.
- Opowiedz mi coś więcej o tej dziwnej postaci. - Czarodziejka mówiła z całkowitą powagą. - Co jeszcze zauważyłeś?
- Nie jestem pewien, ale zdawało mi się, że jej oblicze promieniowało czymś w rodzaju zielonkawej poświaty. To samo zauważyłem wtedy, w Cimmurze.
Sephrenia pobladła jak chusta.
- Sparhawku, musimy natychmiast wyruszyć.
- Gwardziści nie wiedzą, że tu jesteśmy...
- Niedługo będą wiedzieć. Opisałeś mi właśnie szukacza. W Zemochu używa się ich do polowania na zbiegłych niewolników. Garb na plecach to były jego skrzydła.
- Skrzydła? - zapytał Kalten tonem pełnym sceptycyzmu. - Mateczko, ssaki nie mają skrzydeł... no, może z wyjątkiem nietoperzy.
- To nie jest ssak. Bardziej przypomina owada, chociaż żadne z określeń nie jest zbyt trafne, gdy w grę wchodzą stwory wywołane przez Azasha.
- Chyba nie będziemy obawiać się owada.
- W tym przypadku powinniśmy. Szukacz ma móżdżek bardzo niewielki, ale to jest nieistotne, ponieważ myśli za niego duch Azasha. Doskonale widzi w ciemności i mgle. Ma bardzo ostry słuch i wyjątkowy węch. Gdy tylko gwardziści zbliżą się do kolumny pana Olvena, szukacz będzie wiedział, że nie jedziemy razem z rycerzami. Wtedy gwardziści zawrócą.
- Chcesz powiedzieć, pani, że żołnierze prymasa słuchają rozkazów owada? - zapytał Bevier ze zdumieniem.
- Muszą. Nie mają wyboru. Szukacz całkowicie nimi zawładnął.
- Jak długo to potrwa?
- Dopóki będą żyć, co zwykle nie trwa zbyt długo. Kiedy przestaną mu być potrzebni, pożre ich. Sparhawku, grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo. Ruszajmy natychmiast.
- Słyszeliście - rzekł ponuro Sparhawk. - Na koń! Wyjechali kłusem z zagajnika i przecięli szeroką, zieloną łąkę, na której w wysokiej po kolana trawie pasły się krowy w brązowe i białe łaty. Ulath podjechał do Sparhawka.
- Nie chcę się wtrącać - powiedział - ale miałeś z sobą dwudziestu pandionitów. Czemu po prostu nie zawróciłeś i nie zrobiłeś porządku z tymi gwardzistami i ich owadem?
- Pięćdziesiąt martwych ciał leżących na trakcie zwracałoby uwagę - wyjaśnił Sparhawk - a świeże groby prawie jednako rzucają się w oczy.
- Tak, to brzmi sensownie. - Potężny genidianita chrząknął. - Życie w przeludnionych królestwach nie jest wolne od pewnych problemów, prawda? W Thalesii trolle i ogry zwykle uprzątają porzucone trupy, nim ktoś na nie trafi.
Sparhawk wzdrygnął się.
- Czy one rzeczywiście jedzą padlinę? - zapytał. Obejrzał się przez ramię wypatrując pościgu.