Markham odkręcił zimną wodę, zmoczył gąbkę i otarł jej twarz.
- Gdy zapukali, myślałam, że to ty - powiedziała. - Miałam na sobie tylko jedną z twoich koszul.
Zaczęła płakać.
Obejmował ją mocno.
- Czuję się koszmarnie
Markham pogładził ją po głowie.
- Kocham cię - powiedział miękko. Potrząsnęła głową.
Widział już kobiety, które zgwałcono i rozumiał poniżenie, jakie czuła Karin.
- Muszę wziąć prysznic - powiedziała.
- Przyniosę twoje rzeczy i pojedziemy do szpitala - odparł Markham.
- Czy to konieczne? - spytała.
Skinął głową i wyszedł z łazienki, zamykając za sobą drzwi. W pokoju było już kilku policjantów, a dwóch sanitariuszy ze szpitala pochylało się nad martwym mężczyzną rozciągniętym na łóżku.
- Co z Karin? - spytał Benjamin.
- Zmaltretowana i fizycznie i psychicznie. Te skurwysyny zgwałciły ją od tyłu.
- Nic już nikomu nie zrobią - powiedział Benjamin.
- Powiedzieli jej, ze to była zemsta za to, co zrobiliśmy.
- Nie spodziewałem się, że mogą przyjść do niej.
- Ani ja - odpowiedział Markham, zbierając ubrania Karin.
- Chcę ją zabrać do szpitala. Czy macie u siebie kogoś, kto zajmuje się gwałtami?
Benjamin skinął głową.
- Chyba nie ma jej teraz na służbie. Ale poproszę, żeby przyjechała i porozmawiała z Karin.
- Nie na komisariacie.
- A więc gdzie?
- U niej w domu - podsunął Markham.
- Załatwione.
- Jesteś pewien?
- Tak - odpowiedział Benjamin. - To moja była żona. Po chwili dodał cicho:
- W porządku, ona to zrobi. Sama przez to przeszła. Rozumie to. Markham westchnął i wrócił do łazienki. Cicho zapukał do drzwi. Karin nie odpowiedziała.
Nasłuchiwał, czy nie leci woda, ale nic nie słyszał. Ponownie zastukał.
Nie było odpowiedzi.
- Karin? - zawołał Markham; nacisnął klamkę i otworzył drzwi.
- O Boże!
Karin opierała się o umywalkę - podcięła sobie żyły brzytwą.
- Lekarza! - krzyknął, podbiegając do niej. Schwycił ją za nadgarstki; oba cięcia mocno krwawiły. Jeden z sanitariuszy wszedł za nim.
- Założę opaski uciskowe na cięcia - powiedział. - Niech pan ją ubierze i pojedziemy do szpitala.
- Chcę umrzeć - szlochała Karin. - Pozwólcie mi umrzeć! Sanitariusz zatamował krwotok i obandażował oba nadgarstki;
Markham ją ubrał.
- Pojadę z nią do szpitala - powiedział do Benjamina. - Zadzwoń do swojej żony i sprowadź ją do szpitala.
- Przyjedzie tam - odpowiedział Benjamin.
- Chcę dostać tych facetów, którzy to wymyślili - głos Markhama był twardy. - Zostanę tu, dopóki ich nie dostanę, Charles.
- Jestem pewien, że da się to jakoś załatwić z twoimi przełożonymi - powiedział Benjamin.
Markham skinął głową, podniósł Karin i wyniósł ją z łazienki.
- Czuję się jak szmata - płakała, cała w niego wtulona szukając ukojenia. - Jak szmata.
Markham zaczerpnął powietrza i wolno je wypuszczał. Teraz on miał za co się mścić. Wychodząc z hallu zobaczył Pilchera.
- Przyjechałem, gdy tylko porucznik Benjamin zadzwonił do admirała - powiedział, patrząc na Karin.
- Wyjdzie z tego - powiedział Markham. - Porucznik jest w pokoju na górze.
Pilcher skinął głową.
- Powodzenia - rzucił odchodząc.
Markham wsiadł do tyłu karetki i usiadł, ciągle trzymając Karin.
- Ruszaj - krzyknął. - Ruszaj!
- Przepraszam, ze odrywam pana od gości - powiedział Brett Hubbered, mając na myśli oficjalny obiad wydany na cześć prezydenta Meksyku - ale mamy coś o Command One, o czym musi pan wiedzieć.
Prezydent skinął głową i odszedł pewnym krokiem. Objął urząd w styczniu i jeszcze - co sam przyznawał - nie orientował się dobrze we wszystkim.
- Admirał Corliss.
- Corliss? - spytał prezydent, zerkając na Hubbereda, jednego z ludzi, którzy najbardziej przyczynili się do jego zwycięstwa.