Nie przypuszcza³ jednak, ¿e dyrektor tak ³atwo skapituluje... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

By³ przygotowany, ¿e Enderby w ¿adnym razie nie puœci go bez siebie. Zaleg³oœci i przeci¹¿enie prac¹ nie mia³y znaczenia wobec wagi tej sprawy.
By³ przygotowany, ale wcale tego nie pragn¹³. Uzyska³ zaœ to w³aœnie, czego pragn¹³ najbardziej. Chcia³ mianowicie, by dyrektor asystowa³ przy dochodzeniu drog¹ upostaciowania trójwymiarowego, czyli by³ œwiadkiem sam pozostaj¹c bezpieczny.
Jego bezpieczeñstwo stanowi³o klucz zagadnienia. Baley potrzebowa³ œwiadka, którego nie mo¿na by natychmiast usun¹æ. Potrzebowa³ go jako minimalnej gwarancji w³asnego bezpieczeñstwa.
78
Dyrektor zgodzi³ siê na to z miejsca. Baley pomyœla³ o ³kaniu, ,akie dos³ysza³ wychodz¹c. Oho! — zawo³a³ w duchu — siedzi w tym po uszy!
Wtem tu¿ obok rozleg³ siê niewyraŸny, pogodny g³os. Baley poderwa³ siê.
— Niech ciê diabli! Czego znów chcesz? — zapyta³ ze z³oœci¹. — Jack kaza³ ci powiedzieæ, ¿e Daneel jest gotów — g³upi
uœmiech nie schodzi³ z twarzy R. Sammyego.
— No to dobrze. A teraz wynoœ siê st¹d.
Baley chmurnym wzrokiem obrzuci³ odchodz¹cego robota. Nic go tak nie irytowa³o, jak kiedy ten niezdarny metalowy aparat nazywa³ go po imieniu. Ju¿ za pierwszym razem poskar¿y³ siê dyrektorowi, ten jednak wzruszy³ ramionami.
— Có¿ chcesz, Lije. Opinia publiczna wymaga, by roboty miejskie mia³y wmontowany silny obwód przyjaŸni. Nie mo¿esz siê wiêc dziwiæ, ¿e R. Sammy zwraca siê do ciebie, jak umie najserdeczniej.
Obwód przyjaŸni! I tak ¿aden robot, obojêtne jakiego typu, nie mo¿e wyrz¹dziæ krzywdy cz³owiekowi. Pierwsze prawo robotyki brzmi: „Robot nie mo¿e wyrz¹dziæ nic z³ego istocie ludzkiej ani te¿ wskutek biernoœci dopuœciæ, by istocie ludzkiej sta³a siê krzywda."
Nie zbudowano te¿ nigdy mózgu pozytonowego bez wmontowania tej zasady tak gruntownie w obwody podstawowe, by ¿adne uszkodzenie nie mog³o jej unieruchomiæ. Specjalne obwody przyjaŸni nie by³y wiêc wcale potrzebne.
Mimo to dyrektor mia³ racjê. Nieufnoœæ ludzi wobec robotów by³a ca³kowicie irracjonalna i dlatego nale¿a³o wmontowaæ obwody przyjaŸni. Tak samo wszystkie roboty musia³y siê uœmiechaæ. Przynajmniej na Ziemi. Bo R. Daneel nigdy siê nie uœmiecha³.
Baley westchn¹³ i wsta³. Kosmopol — myœla³ — bêdzie nastêpnym etapem — mo¿e nawet ostatnim.
tolicja Miasta — podobnie jak niektórzy wysocy urzêdnicy — nadal mog³a u¿ywaæ samochodów na korytarzach miejskich, a nawet na staro¿ytnych podziemnych autostradach zamkniêtych dla ruchu pieszego. Budzi³o to niezadowolenie libera³ów, którzy domagali siê przekszta³cenia autostrad w tereny zabawowe dla dzieci, oœrodki sklepowe lub te¿ szlaki poœpieszne. Przewa¿a³y jednak¿e wymogi bezpieczeñstwa. W wypadku
79
wielkich po¿arów, powa¿nych awarii przewodów wentylacyjny czy energetycznych, a zw³aszcza w wypadku wiêkszych rozruchów musia³y istnieæ sposoby szybkiego zmobilizowania policji w za. gro¿onym punkcie. Jak dot¹d zaœ, autostrady stwarza³y jedyn¹ mo¿liwoœæ.
Baley nieraz ju¿ podró¿owa³ autostrad¹ i zawsze go przy. gnêbia³a panuj¹ca tam, nieprzyzwoita wprost pustka. Mia³ uczucie, jakby siê tam znalaz³ nagle o milion mil od ciep³ego, ¿ywego têtna Miasta. Gdy siedzia³ przy kierownicy wozu, autostrada wi³a siê przed jego oczyma niczym œlepy i wydr¹¿ony robak. Za ka¿dym zakrêtem ukazywa³y siê coraz to nowe puste odcinki, a za jego plecami ten sam œlepy robak wci¹¿ siê kurczy³ i zwija³. Autostrady mia³y dobre oœwietlenie, ale œwiat³o nie mog³o usun¹æ wra¿enia zupe³nej ciszy i pustki.
R. Daneel wcale siê nie przyczynia³ do przerwania ciszy lub
zape³nienia pustki. Patrzy³ prosto przed siebie, a pusta autostrada
nie robi³a na nim wiêkszego wra¿enia ni¿ t³oczny szlak poœpieszny.
W pewnej chwili z dzikim wyciem syreny wypadli z autostrady
i skrêcili na jezdniê miejskiego korytarza.
Jezdnie te by³y nadal starannie wyznaczone we wszystkich korytarzach g³ównych ze wzglêdu na tradycje przesz³oœci. Prócz wozów policyjnych, po¿arniczych i obs³ugi drogowej nie by³o ju¿ teraz ¿adnych pojazdów i przechodnie z ca³ym spokojem poruszali siê po jezdniach. Tote¿ na widok rycz¹cego wozu Baleya odskakiwali w poœpiechu i z wielkim oburzeniem.
Baley dozna³ mimo to ulgi znalaz³szy siê w gwarnym korytarzu Miasta. Ale trwa³o to krótko. Nie ujechali æwieræ mili, gdy wypadli w dŸwiêkoch³onny korytarz wiod¹cy do Kosmopolu.
xrzy zaporze oczekiwano ich. Stra¿nicy najwidoczniej znali R. Daneela z widzenia i, chocia¿ byli ludŸmi, skinêli mu przyjaŸnie g³owami.
Jeden ze stra¿ników podszed³ do Baleya i zasalutowa³ nader uprzejmie, jakkolwiek oziêble. Wysoki, pe³en powagi, nie by³ jednak tak typowym okazem Przestrzeniowca jak R. Daneel.
— Poproszê o legitymacjê — rzek³.
Zbada³ j¹ szybko, ale dok³adnie. Baley spostrzeg³, ¿e stra¿nik mia³ na rêkach cieliste rêkawiczki, a w nozdrzach ledwo widoczne filtry.
— Mamy tutaj ma³¹ toaletê mêsk¹ — rzek³ stra¿nik zwracaj¹c 80
legitymacjê i salutuj¹c ponownie. — Gdyby pan chcia³ wzi¹æ prysznic, bardzo prosimy.
Baley chcia³ odmówiæ, lecz R. Daneel poci¹gn¹³ go lekko za rêkaw, w chwili gdy stra¿nik wraca³ na miejsce.
— Przyjête jest u nas — rzek³ R. Daneel — by mieszkañcy jytiasta brali prysznic przed wejœciem do Kosmopolu. Mówiê ci to, gdy¿ z pewnoœci¹ nie chcia³byœ wskutek nieœwiadomoœci naraziæ siebie czy te¿ nas na k³opot. Wskazane jest tak¿e, abyœ zadba³ o wszelkie sprawy higieny osobistej, jakie tylko uznasz za stosowne. PóŸniej mog¹ byæ z tym trudnoœci.
— Trudnoœci! — zawo³a³ Baley. — Ale¿ to niemo¿liwe!
— Trudnoœci — wyjaœni³ R. Daneel — dla przybyszów z Miasta.
Baley poczerwienia³, zdumiony i wœciek³y.
— Bardzo mi przykro — rzek³ R. Daneel — ale taki jest zwyczaj.
Bez s³owa Baley wszed³ do toalety. Poczu³ raczej, ni¿ zauwa¿y³, ¿e R. Daneel wchodzi tu¿ za nim.
Kontrola? — pomyœla³. — Sprawdzenie, czy rzeczywiœcie zmyjê z siebie kurz Miasta?
Z wielk¹ pasj¹ smakowa³ przez chwilê w myœli wstrz¹s, jaki przygotowywa³ dla Kosmopolu. Przesta³o nagle mieæ dla niego znaczenie, ¿e byæ mo¿e w ten sposób wyceluje rozsadzacz we w³asn¹ pierœ.
Toaleta by³a niewielka, ale dobrze wyposa¿ona i antyseptycznie czysta. W powietrzu czu³o siê jak¹œ ostroœæ. Zdziwiony Baley poci¹gn¹³ nosem.
Ozon! — pomyœla³. — Wype³nili to miejsce promieniowaniem pozafio³kowym.
W jednym rogu ukaza³ siê œwietlny napis: „Przybysze proszeni s¹ o zdjêcie wszelkiej odzie¿y, ³¹cznie z obuwiem, i umieszczenie w zbiorniku poni¿ej."
Baley zastosowa³ siê do wezwania. Odpi¹³ pas wraz z rozsadzaczem i zapi¹³ na swoich nagich biodrach. By³o mu niewygodnie i ciê¿ko.
Zbiornik zamkn¹³ siê, ubranie i bielizna znik³y. Napis wygas³, ale zaraz zapali³ siê drugi.
„Przybysze — g³osi³ — zajm¹ siê swymi potrzebami osobistymi, a nastêpnie wezm¹ prysznic wskazany przez strza³kê."
Baley czu³ siê tak, jakby by³ narzêdziem, formowanym na konwejerze przez zdalnie kierowan¹ aparaturê.

Tematy