– Ale w twoim przypadku, stary truchlaku, to będzie... nie wiem, jak się mówi „miliard trzy” po włosku. Mam nadzieję, że kiedy osiągnę twój wiek...
– Nigdy go nie osiągniesz – zarechotał Virgil, którego oczy pląsały i skrzyły się od intensywnej radości. – Zapomnij o tym, Harv. Zapomnij i wracaj do swoich ksiąg, ty chodzące, brzęczące liczydło. Nie znajdą cię martwego w łóżku z kobietą, znajdą cię martwego z... – Virgil poszukał właściwego słowa. – Z, hm, kałamarzem.
– Przestań – odezwała się sucho Phyllis, odwracając się w stronę gwiazd i czarnej przestrzeni kosmicznej.
– Chciałbym cię o coś zapytać – zwrócił się Eric do Virgila. – O paczkę zielonych lucky strike’ów. Około trzy miesiące temu...
– Twoja żona mnie uwielbia – powiedział Virgil. – Tak, doktorze, to był prezent dla mnie, prezent bez podtekstów. Uspokój więc rozgorączkowany umysł: Kathy się mną nie interesuje. Zresztą byłyby z tego same kłopoty. Kobiet mogę mieć wiele, chirurgów sztucznych wszczepów... cóż... – Zamyślił się. – Tak, jak się dobrze zastanowić, też mogę ich mieć wielu.
– Dokładnie to samo powiedziałem dzisiaj Ericowi – stwierdził Jonas. Mrugnął do doktora, który po stoicku nie zareagował.
– Ale ja lubię Erica – ciągnął Virgil. – Taki spokojny człowiek. Tylko spójrz na niego. Szlachetnie rozumny, zawsze racjonalny, chłodny w każdej trudnej chwili. Wiele razy widziałem go przy robocie, Jonas, więc dobrze to wiem. Z chęcią zrywa się z łóżka o każdej porze... a to rzadko się teraz widuje.
– Płacisz mu za to – ucięła Phyllis, jak zwykle małomówna i pełna rezerwy, ponętna wnuczka bratanicy Virgila, członkini zarządu Korporacji, przypominała bystrego drapieżnika – zupełnie jak stary, chociaż była pozbawiona jego przewrotnego zamiłowania do osobliwości. W oczach Phyllis życie dzieliło się na interesy i bzdury. Ericowi przyszło do głowy, że gdyby natrafiła na Himmela, oznaczałoby to koniec małych wózeczków, w świecie Phyllis nie było miejsca dla nieszkodliwych dziwaków. Przypominała mu trochę Kathy. Tak samo jak jego żona, była dość atrakcyjna, włosy miała splecione w jeden długi warkocz w kolorze modnej obecnie ultramaryny, podkreślony przez autonomiczne wirujące kolczyki i (to niezbyt przypadło mu do gustu) kółko w nosie, znak przynależności do wyższych kręgów burżuazji.
– Jaki jest cel tej konferencji? – spytał Eric Virgila Ackermana. – Możemy już teraz rozpocząć dyskusję, żeby nie tracić czasu? – Był podenerwowany.
– To wycieczka dla przyjemności – odparł Virgil. – Szansa ucieczki od ponurych spraw, w których tkwimy. W Wasz-35 będziemy mieli gościa, być może już na nas czeka... Otrzymał Białą Kartę. Wpuściłem go do swojej krainy dzieciństwa, pierwszy raz pozwoliłem komuś innemu na swobodne jej zwiedzanie.
– Kto to taki? – zapytał Harv. – Przecież Wasz-35 jest formalnie własnością Korporacji, a my zasiadamy w jej zarządzie.
– Pewnie Virgil przegrał z tą osobą wszystkie swoje autentyczne karty z Okropnościami Wojny – zauważył cierpko Jonas. – Więc co mu zostało oprócz otwarcia przed tamtym podwojów swojego raju?
– Nigdy nie szastam moimi Okropnościami Wojny ani kartami FBI – zaoponował Virgil. – A tak przy okazji, to mam duplikat Zatonięcia Panaya. Eton Hambro – wiecie, ten bałwan, który jest prezesem zarządu Manfrex Enterprises – podarował mi go na urodziny. Zdawało mi się, że już wszyscy wiedzą, że mam komplet kart, ale widać nie dotarło to jeszcze do Hambro. Nic dziwnego, że chłopcy Freneksy’ego wyręczają go obecnie w kierowaniu sześcioma fabrykami.
– Opowiedz nam o Shirley Tempie w Małym buntowniku – poprosiła znudzonym głosem Phyllis, ciągle wpatrując się w panoramę gwiazd za iluminatorem. – Opowiedz, jak ona...