Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Niech i ona miałaby takie
przyjemności jak ja. Bo to przecież wszystko z jej winy. Kto mógłby pomyśleć, że Robert jest
szpiegiem? Straszni ludzie. Jak oni umieją się maskować.
– Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć – zapewniłam majora. – Musiał to zrobić ktoś
przygodny.
– Czy Tonnor znał również pani męża?
– Ach, broń Boże!
– Jak często pani go widywała?
– Prawie wcale. Czy ja wiem? Może dwa razy w życiu...
Major przyglądał mi się z wyraźnym niedowierzaniem.
59
– Proszę pani. Musi mi pani mówić bezwzględną prawdę. Jeżeli się okaże, że pani
naprawdę nic nie wiedziała o tym, kim istotnie jest Tonnor, o pani zeznaniach nikt się nie
dowie. Jak często pani bywała u niego?
– Nnno... kilka razy...
– Czy on również bywał u pani?
– Ależ uchowaj Boże!
– Czy pan Tonnor rozmawiał z panią o zajęciach pani męża? Czy w ogóle wiedział, jakie
stanowisko zajmuje pan Renowicki w ministerstwie?
– Wcale się tym nie interesował.
– Czy pani przypomina to sobie z całą pewnością?
– Z absolutną pewnością – potwierdziłam. – Nigdy nie rozmawialiśmy o polityce czy o
czymś takim, co może być ważne dla szpiegów. Mnie te rzeczy również nie zajmują.
Oczywiście nie miałam pojęcia o tym, że on był szpiegiem. Robił wrażenie bardzo
przyzwoitego i porządnego człowieka. I teraz mi trudno uwierzyć, że był szpiegiem.
Wiedziałam, że ma przedsiębiorstwo eksportowe czy też importowe, które się mieści na
Elektoralnej.
Major skinął głową.
– To przedsiębiorstwo stworzone zostało dla zamaskowania jego właściwej roli. Kiedy
ostatnio pani widziała Tonnora?
– Zdaje się, wczoraj.
– O której godzinie?
– Wieczorem, między piątą a siódmą.
Major nacisnął guzik dzwonka i na progu zjawił się, ku memu zdziwieniu, ten wstrętny
jegomość, którego widziałam w mleczarence na Żoliborzu. Nie powiedział ani słowa, tylko
przyjrzał mi się i kiwnął głową.
Major ruchem ręki kazał mu odejść i spojrzał na mnie już jakoś łagodniej.
– Widzę, że pani mówi mi prawdę. Niechże pani dalej trzyma się tej metody. Zapewniam
panią, że my wiemy bardzo dużo. I jeżeli pani poda nam coś nieprawdziwego, z łatwością to
wykryjemy.
Byłam tak wystraszona, że ani mi do głowy nie przychodziło uciekać się do jakichś
wykrętów. Drżałam tylko na myśl, że oni mogą powiedzieć o wszystkim Jackowi. To są
bardzo niebezpieczni ludzie. Major zaczął mnie wypytywać, o czym ostatnio rozmawiałam z
Tonnorem. Najbardziej interesowało majora, czy nie wspominał o zamiarze wyjazdu, czy nie
wymieniał jakiegoś państwa albo miasta, czy nie obiecywał napisać do mnie.
Powiedziałam, że wcale nie zamierzał wyjeżdżać i że na pewno jest w Warszawie, bo
dopiero co wrócił z jakiejś podróży handlowej. Major zamyślił się i po dłuższej chwili
odezwał się do mnie bardzo surowo:
– Ten człowiek uciekł. Musi jednak przebywać jeszcze w Polsce. Wszystkie punkty
graniczne są ściśle pilnowane. I nie ulega wątpliwości, że wcześniej czy później zostanie
ujęty. Spodziewam się jednak, że będzie się starał jakoś skomunikować z panią, jeżeli
stosunek, który państwa łączył, zawierał jakieś głębsze elementy uczuciowe...
– Ależ panie majorze... – przerwałam. – Mnie nic z nim nie łączyło. Daję panu na to słowo
honoru.
Z jego miny wywnioskowałam, że mi nie uwierzył, ale zrobił niecierpliwy ruch ręką.
– To mnie mało obchodzi, proszę pani. Zależy mi natomiast na tym, by pani natychmiast
dała mi znać, gdyby Tonnor przysłał pani depeszę lub list. Czy pani zna jego charakter
pisma?
– Nie.
Major położył przede mną kilka arkusików papieru. Każdy był zapisany innym pismem.
– Oto są próbki. Jeżeli pani otrzyma list pisany jednym z tych charakterów, musi pani
60
natychmiast, nie otwierając koperty, przynieść mi list tutaj do biura. Jeżeli Tonnor
zatelefonuje do pani, musi pani postarać się o to, by się od niego dowiedzieć, gdzie się
znajduje. W żadnym zaś razie niech pani nie odkłada słuchawki na widełki. Rozumie pani?
Da to nam możność sprawdzenia, z jakim aparatem pani była połączona. Przypuszczam, że
mam prawo ufać pani i wierzyć, że zastosuje się pani ściśle do tych instrukcji. W przeciwnym
razie musiałbym zarządzić kontrolę pani korespondencji i telefonu, co oczywiście nie należy
do rzeczy przyjemnych.
Zapewniłam go, że może zupełnie na mnie polegać. Wtedy mnie zapytał, czy widywałam
kogoś u Tonnora. Powiedziałam mu, że absolutnie nikogo, za wyjątkiem pokojówki.
– Czy zdołałaby ją pani rozpoznać?
– Oczywiście.
Gdy zaczął nakładać płaszcz, domyśliłam się, że mamy jechać do więzienia. Okazało się
jednak znacznie gorzej.
Samochód zatrzymał się przed kostnicą. Boże, jakież to straszne wrażenie!
Przeprowadzono mnie przez ponurą salę, w której leżało wiele zwłok poprzykrywanych
białymi prześcieradłami. W powietrzu panował nieznośny zaduch. Byłam bliska omdlenia.
Jeszcze nigdy czegoś równie okropnego nie widziałam.
Gdy odsłonięto jej twarz, poznałam ją od razu. Była bardzo sina i miała otwarte powieki.
– Tak, to ona – powiedziałam. – Czy... czy ją zabili?