Musiał wówczas opuścić Zamkową Górę i przenieść się do podziemnego Labiryntu, leżącego daleko na południu Alhanroelu, gdzie tradycyjnie urzędował Pontifex, pojawiając się na świecie tylko w wyjątkowych okolicznościach. Jak przystało na dobrego syna, Aithin Furvain odwiedził ojca niedługo po tym, gdy zasiadł on na nowym, wyższym tronie; takiej wizyty spodziewano się zarówno po nim, jak i jego braciach, ale Aithin nie sądził, by miał kiedykolwiek powtórzyć tę wyprawę. Labirynt był miejscem ciemnym, ponurym, wyjątkowo odpychającym. Nie podobał się jemu i nie podobał się pewnie Sangamorowi, ale jego ojciec, jak wszyscy Koronale, od samego początku zdawał sobie oczywiście sprawę, że tu właśnie dokona żywota. Furvain nie miał obowiązku mieszkać z ojcem ani odwiedzać go po pierwszej kurtuazyjnej wizycie, a ponieważ nie dane mu było dobrze go poznać i zżyć się z nim, łatwo pogodził się z myślą, że nigdy się już nie spotkają.
Kilka lat wcześniej on także opuścił Zamek. Gdy jego ojciec był jeszcze Koronalem, Furvain przygotował sobie drugą rezydencję w Dundilmirze, jednym z Miast Zbocza, leżącym przy podstawie gigantycznej, trzydziestomilowej skały, którą była Zamkowa Góra. Jego bliski przyjaciel jeszcze z czasów szkolnych, Tanigel, odziedziczył tytuł diuka Dundilmiru wraz z posiadłościami i zaproponował Furvainowi względnie niewielki majątek nad wulkaniczną doliną, znaną pod nazwą Płomiennej. W istocie wyznaczył mu rolę błazna, opłacanego dworaka, który miał bawić swego suwerena przy stole. To, że syn Koronala przyjmuje nadanie ziemskie z rąk zwykłego diuka, nie do końca godziło się z zasadami, ale Tanigel doskonale rozumiał, że piąty syn rzadko posiada własny znaczny majątek, a także wiedział, że jego przyjacielowi znudziło się spokojne życie na Zamku, że chce zmienić scenerię i cieszyć się lenistwem gdzie indziej. Furvain, który swej godności nigdy przesadnie nie celebrował, przyjął ofertę z radością i przez kilka kolejnych lat doskonale bawił się w Dundilmirze, w wesołej i tęgo pijącej kompanii Tanigela. Na Zamek wracał tylko wówczas, gdy wymagała tego etykieta, przy najważniejszych okazjach, takich jak urodziny ojca, a po jego przeniesieniu się do Labiryntu więcej się tam nie pojawiał.
Ale po pewnym czasie nawet zamożne i wesołe życie w Dundilmirze utraciło swój blask. Furvain wkroczył już w wiek średni i nagle poczuł coś, czego nie doświadczył nigdy przedtem: nieokreślone, choć dokuczliwe rozczarowanie, nie wiedział czym, nie wiedział dlaczego.
Bo rzeczywiście, na co miałby się skarżyć? Żył sobie wygodnie w towarzystwie dobrych, wesołych przyjaciół, podziwiających go za jego jedyny, choć pomniejszy talent, z którego potrafił czynić tak dobry użytek. Zdrowie mu dopisywało, dysponował funduszami więcej niż wystarczającymi na to, by żyć tak, jak lubił żyć, na rozsądnym, choć wygodnym poziomie, nie obawiał się nudy, nigdy nie brakowało mu kompanów czy kochanek. A jednak od czasu do czasu bolała go dusza, od czasu do czasu zdarzały mu się niewyjaśnialne ataki niezadowolenia z samego siebie. Dokuczały mu zwłaszcza dlatego, że nie potrafił powiedzieć, co jest ich przyczyną.
Być może powinienem podróżować, myślał. W końcu mieszkał na najwspanialszej, najpiękniejszej planecie znanego Wszechświata, lecz prawie jej nie znał: ot, Zamkowa Góra, kilkanaście spośród Pięćdziesięciu Miast, ładna, choć niezbyt interesująca Dolina Glayge, przez którą przejechał w drodze do nowego domu ojca, Labiryntu. A na Majipoorze tyle było przecież do obejrzenia! Legendarne miasta południa: Sippulgur, złota Arvyanda, Ketheron o wieżach jak iglice, wioski na smukłych palach, rozrzucone wokół jeziora Roghoiz... oraz setki, a może i tysiące podobnych i większych cudów, rozrzuconych jak klejnoty na wielkim Alhanroelu. A Zimroel, o którym nie wiedział właściwie nic? Kontynent bogaty w atrakcje, które zdawały się pochodzić z jakichś czarownych baśni. Nie starczyłoby jednego, a nawet kilku żyć, by zobaczyć choć część tych wspaniałości.
Stało się jednak tak, że ostatecznie ruszył w zupełnie innym kierunku. Uwielbiający podróże diuk Tanigel zaczął snuć plany wędrówki na wschód, na tereny nie zamieszkane i prawie zupełnie nie znane, leżące pomiędzy Zamkową Górą a brzegiem gigantycznego, niezbadanego Wielkiego Oceanu.
Odkąd na Majipoorze pojawili się pierwsi koloniści z Ziemi, minęło dziesięć tysięcy lat, czas aż nadto wystarczający, by zasiedlić świat normalnych rozmiarów; ten jednak był tak ogromny, że nawet przez sto stuleci stałego wzrostu populacji ludzie nie zdołali go poznać w całym jego bogactwie. Majipoor kolonizowano według jednego wzorca: z Zamkowej Góry na zachód do brzegów Wewnętrznego Morza, oddzielającego Alhanroel od Zimroelu i Suvraelu. Właściwie nikt, może oprócz kilku wyjątkowo żądnych przygód wędrowców, nie ruszał na wschód. Znajdowało się tam jedno zaniedbane farmerskie miasteczko, Vrambikat, położone w wiecznie pogrążonej we mgle dolinie, praktycznie w cieniu Zamkowej Góry, a potem nie było już nic, przynajmniej według list sporządzonych przez poborców podatków w służbie Pontifeksa. Być może istniały gdzieś tam jakieś pojedyncze, maleńkie wioski, być może nie. A przecież pustkowie to obfitowało w naturalne cuda, znane z relacji owych nielicznych śmiałych podróżników. Szkarłatne Morze Barbirike, pojezierze znane pod nazwą Tysiąca Oczu, gigantyczny kanion nazwany Szczeliną Żmii, długi na trzy tysiące mil i nie wiadomo jak głęboki, oraz wiele, wiele więcej: Ściana Ognia, Sieć Klejnotów, Fontanna Wina, Tańczące Wzgórza. Być może były to cuda jedynie mityczne, choćby częściowo, wymysły bogatej wyobraźni pierwszych podróżników. Diuk Tanigel proponował wielką wyprawę na te nieznane terytoria.