Zrób coś. Ruszaj się. Zajmij się wreszcie chłopakiem, to twoja sprawa. Chłopak. Za kierownicą.
Gdzieś pędzi.
Przy kartotekach zobaczył swoje buty i skarpetki. Włożył je czym prędzej. Ze swej szafy z bronią wyjął Browninga, wbił W rękojeść pełny magazynek i przypasał kaburę, obróciwszy ją w tył - spostrzegł się - jak życzyłby sobie Orval. Kiedy ruszył przez biuro do wyjścia, Harris na niego spojrzał.
- Nie mów tego - rzekł do Harrisa. - Tylko nie mów, żebym już nie wychodził.
- W porządku - rzekł Harris. - Więc nie powiem.
Na dworze paliły się latarnie i odetchnął świeżym powietrzem nocy. Z boku stał zaparkowany wóz patrolowy. Już do niego wsiadał, kiedy obejrzał się w lewo i zobaczył, jak ta strona miasta się rozjaśniła.
Fale płomieni odbiły się w chmurach nocnych.
Harris na stopniach u wejścia krzyczał: - Chłopak! Wydostał się z jaskiń! Właśnie dzwonili, że ukradł wóz policyjny!
- Wiem o tym.
- SkÄ…d?
Siła eksplozji zatrzęsła oknami posterunku. BACH. BACH. BACH. Wybuch za wybuchem od strony, gdzie główna szosa wchodzi do miasta. BACH. BACH.
- Jezu, a cóż to takiego? - zapytał Harris. Ale Teasle już wiedział i wrzucał bieg, aby z parkingu, czym prędzej! i dostać się tam na czas.
Z rykiem pędząc w głąb miasta, skręcając, aby wyminąć motocyklistę, który przystanął i obejrzał się zdumiony, Rambo zobaczył w lusterku za sobą ulicę w ogniu, buchającym wysoko w korony drzew. Aż do wnętrza samochodu tchnął i ogarnął go żar od czerwonej pożogi. Wcisnął gaz do oporu i pomknął główną ulicą, a za nim noc rozjarzała się od eksplozji, rozpłomieniających się w ognisty wzór: Teraz dużo czasu im zejdzie na objazd. A na wszelki wypadek trzeba to powtórzyć. Im więcej zamieszania, tym bardziej będą się w tym gubić. Przyjdzie im odłożyć pościg i zająć się opanowaniem pożarów.
Jedna z latarni przed nim była ciemna. Pod nią błysnęły światła hamulcowe i kierowca, zatrzymawszy wóz, otwierał drzwiczki i wysiadał, gapiąc się na pożogę. Rambo skręcił w lewo na przeciwny pas i ujrzał przed sobą niskie światła pędzącego z przeciwka wozu sportowego. Tamten, aby uniknąć zderzenia, odbił na lewo i zajechał mu, gdy Rambo wracał na swój pas. Dalej skręcając wpadł na chodnik, ściął zegar parkingowy i władował się z brzękiem w wystawę sklepu meblowego. Sofy i krzesła, pomyślał Rambo. Otóż i miękkie lądowanie.
Z gazem ciągle wciśniętym do oporu, zdziwił się, że na ulicy nie ma więcej samochodów. Co za miasto? Dopiero kilka minut po północy i wszystko śpi. Sklepy wygaszone. Nikt śpiewając nie wytacza się z barów. No, teraz się przynajmniej zbudziło w miasteczku co nieco życia. Jak cholera. Pęd jego wozu patrolowego, mocny głos silnika przypomniały mu te sobotnie noce sprzed lat, kiedy urządzali wyścigi na bydlęcych ciężarówkach, i znów dobrze się poczuł. On i wóz, i droga. Wszystko będzie w porządku. Uda się. Nietrudno było się przemknąć w dół, ze wzgórz do szosy. I przez leśne cmentarzysko samochodów, przez pole i do wozu patrolowego przekraść się było też łatwo. Policjanci od tego wozu najwidoczniej ruszyli z innymi w góry, albo wzdłuż drogi, pogawędzić z kierowcami ciężarówek. W stacyjce nie było kluczyka, ale zwarcie przewodów do zapłonu to żaden problem : i przelatując teraz na czerwonych światłach przez skrzyżowanie, gdy moc silnika jakby w niego wstępowała przez akcelerator i wypełniała mu ciało, wiedział, że już tylko parę godzin dzieli go od wolności. Za dobrze się czuł, aby mogło mu się nie udać. Oczywiście policja da znać przez radio i będą się starali go przechwycić, ale większość ich ludzi jest już prawdopodobnie za nim, w obławie, tak że wiele oporu na swej drodze nie napotka. Tylko przeleci przez miasto, dalej pojedzie bocznymi drogami, a potem ukryje wóz i ruszy na przełaj pieszo. Może trafi się jakiś pociąg towarowy. Może uda mu się uczepić jakiegoś transportu. Może nawet ukradnie samolot. Mój Boże! teraz możliwości już nie brakuje.
- Rambo.
Zaskoczył go ten głos, dobiegający przez radio.
- Rambo. Posłuchaj mnie. Wiem, że słyszysz. Jakiś znajomy głos. Chyba sprzed lat. Nie potrafił go zidentyfikować.
- Posłuchaj mnie. - Każde słowo potoczyste i dźwięczne. Nazywam się Sam Trautman. Byłem dowódcą szkoły wojskowej, w której zdobyłeś przeszkolenie.
Tak. Oczywiście. Nigdy nie widzianym na oczy. Tylko ten uparty głos z obozowego głośnika. O każdej godzinie. Dzień po dniu. Więcej biegania, mniej posiłków, mniej snu. Ten głos, co nigdy nie omieszkał zapowiedzieć im kolejnej udręki do pokonania. Więc o to chodzi. Teasle ściągnął do pomocy Trautmana. To wyjaśnia poniektóre z technik, jakie zastosowano. Skurwysyn. Zwraca się przeciwko swoim. Takim jak on.
- Rambo. Zatrzymaj się i poddaj, nim cię zabiją. Akurat będą cię słuchać. Ty skurwysynu.