- I mnie chyba też jest za dużo, przynajmniej w opinii Gwiezdnego Kongresu.
- Nas wszystkich jest za dużo - uznał Miro. - Ale nigdy dosyć.
Dotarli na miejsce. Miro i młoda Val zostali wprowadzeni do środka. Jedli niewiele; usnęli, gdy tylko znaleźli się w łóżkach. Miro wiedział, że rozmowy trwały do późnej nocy, ponieważ nie spał dobrze i co chwilę się budził. Źle się czuł, nie przyzwyczajony do miękkiego materaca, a może też dlatego, że porzucił swoje zadanie - jak żołnierz, który czuje się winny, gdyż opuścił posterunek.
Mimo zmęczenia obudził się wcześnie. Niebo za oknem wciąż okrywała szarość przedświtu, rozjaśniana pierwszymi promieniami schowanego za horyzontem słońca. Jak to miał w zwyczaju, wstał natychmiast, chwiejąc się lekko, póki z umysłu nie wywietrzały resztki snu. Włożył coś na siebie i poszedł do łazienki. Kiedy wracał, usłyszał dobiegające z kuchni głosy. Albo wieczorna dyskusja jeszcze się nie skończyła, albo jakieś neurotyczne ranne ptaszki poniechały samotności i paplały do siebie, jak gdyby przedświt nie był najciemniejszą godziną rozpaczy.
Stał przed swoimi otwartymi drzwiami, gotów wrócić do pokoju i odciąć się od tych głosów, gdy nagle uświadomił sobie, że jeden z nich należy do młodej Val. A potem odkrył, że drugi to głos starej Valentine. Zawrócił natychmiast, ruszył do kuchni i raz jeszcze zawahał się przed progiem.
Rzeczywiście, obie Valentine siedziały przy stole. Nie patrzyły na siebie. Wyglądały przez okno, sącząc jakiś wywar z owoców i jarzyn, specjalność starej Valentine.
- Napijesz się, Miro? - spytała Valentine, nie oglądając się nawet.
- Nie. Nawet na łożu śmierci nie wezmę tego do ust - odparł. - Nie chciałem wam przeszkadzać.
- To dobrze.
Młoda Val milczała.
Miro wszedł do kuchni i nalał sobie szklankę wody z kranu. Wypił ją jednym haustem.
- Mówiłam ci, że to Miro jest w łazience - odezwała się stara Valentine. - Nikt oprócz tego chłopca nie przerabia dziennie tyle wody.
Miro zachichotał, ale nie usłyszał śmiechu młodej Val.
- Chyba przeszkadzam wam w rozmowie - rzekł. - Pójdę już.
- Zostań - rzuciła Valentine.
- Proszę - dodała Val.
- Prosisz o co? - zapytał Miro. Spojrzał na nią z uśmiechem.
Nogą przysunęła mu krzesło.
- Siadaj - zaproponowała. - Pani i ja omawiamy kwestię bliźniaczą.
- Uznałyśmy - rzekła Valentine - że jako osoba odpowiedzialna, powinnam umrzeć pierwsza.
- Wręcz przeciwnie - zaprotestowała Val. - Uznałyśmy, że Gepetto nie dlatego stworzył Pinokia, że chciał mieć prawdziwego chłopca. Cały czas zamierzał zrobić kukiełkę. Ta sprawa z żywym dzieckiem to jego lenistwo. Pragnął, żeby kukiełka tańczyła, ale nie miał ochoty męczyć się pociąganiem za sznurki.
- Ty jesteś Pinokiem - odgadł Miro. - A Ender...
- Mój brat nie chciał cię stworzyć - oświadczyła Valentine. - I nie próbuje tobą kierować.
- Wiem - szepnęła Val. Nagle łzy stanęły jej w oczach.
Miro sięgnął do jej dłoni, ale natychmiast cofnęła rękę. Nie, nie unikała jego dotknięcia, po prostu starła z oczu irytujące łzy.
- Wiem, że gdyby potrafił, odciąłby sznurki... Tak jak Miro przeciął sznurki swojego starego, kalekiego ciała.
Miro pamiętał to dokładnie. W jednej chwili siedział w kosmolocie i patrzył na własny perfekcyjny wizerunek: zdrowy, młody i silny... A w następnej to on stał się wizerunkiem, zawsze nim był, i patrzył na okaleczoną, połamaną, niesprawną wersję samego siebie. I na jego oczach to nie kochane, nie chciane ciało rozpadło się w pył i zniknęło.
- Nie sądzę, żeby cię nienawidził - powiedział. - Nie tak, jak ja nienawidziłem dawnego siebie.
- Nie musi mnie nienawidzić. Zresztą to wcale nie nienawiść zabiła twoje dawne ciało.
- Val unikała jego wzroku. W ciągu wielu godzin wspólnego badania planet nigdy nie mówili o niczym tak osobistym. Nigdy nie ośmieliła się rozmawiać z nim o tamtej chwili, kiedy oboje zostali stworzeni.
- Nienawidziłeś swojego ciała, dopóki byłeś w nim uwięziony, ale gdy tylko powróciłeś do nowego, właściwego, przestałeś zwracać uwagę na stare. Nie było już tobą. Twoja aiúa nie odpowiadała za nie. A kiedy nic go nie podtrzymywało... pękło jak balon.
- Najpierw drewniana kukiełka - uśmiechnął się Miro - potem balon. Jak jeszcze mnie nazwiesz?
Stara Valentine zignorowała tę próbę żartu.
- Mówisz więc, że Ender uważa cię za mało interesującą.
- Wielbi mnie - odparła młoda Val. - Ale uznaje za nudną.
- No tak... Mnie też.
- To absurd - wtrącił Miro.