Henryk Sienkewicz - Krzyżacy, KrzyzT2R17wiek wieków postoi, a stukniesz w niego godnie obuchem, to ci siê pustk¹obezwie... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

I próchno siê w nim sypie. Taka to i krzy¿acka moc! Ale jam ci kaza³
gadaæ, coœ robi³ i coœ wskóra³. Goni³eœ tam na ostre - powiadasz?
- Goni³em. Hardo i niewdziêcznie ci mnie tam z pocz¹tku przyjêli, bo by³o im ju¿
wiadomo, ¿em siê z Rotgierem potyka³. Mo¿e i przygodzi³oby mi siê co z³ego, jeno
¿em z listem od ksiêcia przyjecha³ i pan Lorche, którego oni szanuj¹, od ich
z³oœci mnie broni³. Ale potem przysz³y uczty i gonitwy, w których Pan Jezus mi
pob³ogos³awi³. Toœcie s³yszeli, ¿e mnie brat mistrzów Ulryk pokocha³ - i da³ mi
rozkaz od samego mistrza na piœmie, aby mi Danuœkê wydali?
- Powiadali nam ludzie - rzek³ Maæko - i¿e poprêg mu pêk³ przy siedle, co ty,
widzêcy, nie chcia³eœ na niego uderzaæ.
- Ju¿ci, podnios³em kopiê w górê, a on mnie od tej pory pokocha³. Hej, mi³y
Bo¿e! srogie mi pisma dali, z którymi mog³em od zamku do zamku jeŸdziæ i szukaæ.
Ju¿ myœla³em, ¿e koniec mojej biedy i mego frasunku - a teraz ot, tu siedzê, w
dzikiej stronie, bez rady nijakiej, w strapieniu i smutku, a co dzieñ ci mi
gorzej i têskniej...
Tu umilk³ na chwilê, po czym rzuci³ z ca³ej mocy wiórem w ogieñ, a¿ iskry
posypa³y siê z p³on¹cych g³owni, i rzek³:
- Bo jeœli ta nieboga jêczy tu gdzie w jakim zamku, a myœli, ¿em jej zahaczy³,
to niechby mnie nag³a œmieræ nie minê³a!
I tyle w nim siê widocznie zapiek³o zniecierpliwienia i bólu, ¿e j¹³ znów rzucaæ
wiórami w ogieñ jak gdyby nag³ym, œlepym bólem uniesion, a oni zdumieli siê
bardzo, nie przypuszczali bowiem, ¿eby tak kocha³ Danuœkê.
-Pohamuj siê? - zawo³a³ Maæko. - Jako¿e by³o z onym glejtem? Zali komturowie nie
chcieli rozkazów mistrza s³uchaæ?
- Pohamujcie siê, panie - rzek³ Czech - Bóg was pocieszy - mo¿e wkrótce.
Zbyszkowi zaœ ³zy b³ys³y w Ÿrenicach, ale uspokoi³ siê nieco i rzek³:
- Otwierali odmieñce zamki i wiêzienia. By³em wszêdy, szuka³em! A¿ wybuch³a ta
wojna - i w Gierdawach powiedzia³ mi wójt von Heideck, ¿e wojenne prawo inne i
¿e glejty wydane w czasie pokoju nic nie znacz¹. Pozwa³em go zaraz, ale nie
stan¹³ i z zamku mnie wy¿en¹æ kaza³.
- A w innych? - spyta³ Maæko.
- Wszêdy to samo. W Królewcu komtur, który jest zwierzchnikiem gierdawskiego
wójta, nie chcia³ nawet czytaæ mistrzowego pisma, mówi¹c, ¿e wojna, wojn¹ - i
g³owê, póki ca³a, kaza³ mi precz unosiæ. Pyta³em i gdzie indziej - wszêdy to
samo.
- To teraz rozumiem - rzek³ stary rycerz. - Widz¹c, ¿e nic nie wskórasz, wola³eœ
tu przyjœæ, gdzie chocia¿ pomsta mo¿e siê zdarzyæ.
- Tak jest - odpowiedzia³ Zbyszko. - Myœla³em tak¿e, ¿e jeñców nabierzem i mo¿e
zamków kilka ogarniem; ale oni nie umiej¹ zamków zdobywaæ.
- Hej, przyjdzie sam kniaŸ Witold, to bêdzie inaczej.
- Daj go Bóg.
- Przyjdzie. S³ysza³em na mazowieckim dworze, ¿e przyjdzie, a mo¿e i król z nim
razem z ca³¹ potêg¹ polsk¹.
Lecz dalsz¹ rozmowê przerwa³o im przyjœcie Skirwoi³³y, który wychyli³ siê
niespodzianie z cienia i rzek³:
- W pochód ruszamy.
Us³yszawszy to, rycerze powstali ¿ywo na nogi, Skirwoi³³o zaœ zbli¿y³ ku ich
twarzom swoj¹ ogromn¹ g³owê i rzek³ przyciszonym g³osem:
- S¹ nowiny: id¹ do Nowego Kowna posi³ki. Dwóch rycerzy prowadzi knechtów, byd³o
i spy¿ê. Zaskoczym im.
- To przejdziem Niemen? - zapyta³ Zbyszko.
- Tak. Wiem bród.
- A w zamku wiedz¹ o posi³kach.
- Wiedz¹ i wyjd¹ im na spotkanie, ale na tych uderzycie wy. I pocz¹³ im
objaœniaæ, gdzie maj¹ siê zasadziæ, tak aby niespodzianie uderzyæ na tych,
którzy pokwapi¹ siê z zamku. Chodzi³o mu o to, by jednoczeœnie stoczyæ dwie
bitwy i pomœciæ ostatnie pora¿ki, co mog³o siê udaæ tym ³atwiej, ¿e po œwie¿ym
zwyciêstwie nieprzyjaciel czu³ siê zupe³nie bezpieczny. Wiêc wskaza³ im miejsce
i czas, w którym mieli tam zd¹¿yæ, a resztê zda³ na ich mêstwo i przemyœlnoœæ.
Oni zaœ uradowali siê w sercach, gdy¿ zaraz poznali, ¿e mówi do nich wojownik
doœwiadczony i sprawny. Skoñczywszy, kaza³ im iœæ za sob¹ i wróci³ do swej numy,
w której czekali ju¿ na niego kniaziowie i bojarzyni setnicy. Tam powtórzy³
rozkazy, wyda³ nowe, a wreszcie podniós³szy do ust piszcza³kê, wyrzeŸbion¹ z
wilczej koœci, wyda³ donoœny i przeraŸliwy œwist, który us³yszano od jednego do
drugiego koñca obozu.
Na ów odg³os zakot³owa³o siê coœ wedle przygas³ych ognisk;
tu i ówdzie poczê³y strzelaæ iskry, potem b³ysnê³y p³omyki, które ros³y i
wzmaga³y siê z ka¿d¹ chwil¹, a przy ich blasku widaæ by³o dzikie postacie
wojowników zbieraj¹ce siê ko³o stosów z broni¹. Bór zadrga³ i zbudzi³ siê. Po
chwili z g³êbin poczê³y dochodziæ wo³ania koniuchów pêdz¹cych stada ku obozowi.
KONIEC ROZDZIA£U

Tematy