Fermrn klasyfikował zawartość kilku pudeł przysłanych przez kolekcjonera z Salamanki, a mój ojciec usiłował rozszyfrować niemiecki katalog luterańskich apokryfów o tytule przywodzącym na myśl szlachetną wędlinę.
- A Bóg niech obdarzy nas jeszcze lepszymi popołudniami - zaintonował Fermin, wyraźnie pijąc do mojego spotkania z Beą.
Nie odpowiedziałem, nie chcąc sprawiać mu frajdy, i zająłem się mało przyjemnym, nieuniknionym, comiesięcznym uzupełnianiem ksiąg rachunkowych, sumując pokwitowania, listy wysyłkowe, wpłaty i wypłaty. Monotonię dnia umilało radio, nadając piosenki bardzo modnego Antonia Machina. Karaibskie rytmy nie były w guście ojca, ale znosił je ze względu na Fermina, któremu przypominały wytęsknioną Kubę. Ta scena powtarzała się co tydzień: ojciec udawał głuchego, a Fermin nieznacznie kołysał się w takt muzyki, w przerwach na reklamy opowiadając anegdoty o swoich przygodach w Hawanie. Drzwi do księgarni były otwarte i wpadał przez nie przyjemny i nastrajający optymistycznie zapach świeżego chleba i kawy. Po jakimś czasie nasza sąsiadka Merceditas, wracająca z zakupów z targu Boqueria, zatrzymała się przed wystawą, po czym wsunęła głowę przez drzwi.
- Dzień dobry, panie Sempere - przywitała się śpiewnie.
Ojciec, czerwieniejąc, uśmiechnął się do niej. Odnosiłem wrażenie, że Merceditas mu się podoba, ale widocznie bliska mu reguła kartuzów zobowiązywała go do absolutnego milczenia. Fermin przyglądał się jej kątem oka, oblizując się i śledząc jej delikatne kołysanie biodrami, jakby właśnie wniesiono ciasto pełne wonności. Merceditas otworzyła papierową torbę i obdarowała nas trzema błyszczącymi jabłkami. Pomyślałem, że pewnie tli się jej jeszcze w głowie zamysł pracy w naszej księgarni, w związku z czym zupełnie nie kryła swej antypatii wobec Fermina, uzurpatora.
- Niech pan popatrzy, jakie śliczne. Zobaczyłam je i pomyślałam sobie: te będą dla panów Sempere - powiedziała miodopłynnym tonem. - Z tego, co wiem, wy, intelektualiści, lubicie jabłka, jak Wilhelm Newton.
- Izaak Newton, serdeńko - sprostował Fermin skwapliwie. Merceditas omiotła go morderczym spojrzeniem.
- Oho, mądrala odzywa się nieproszony. Niech pan się cieszy, że i panu jabłko przyniosłam, a nie gorzkiego grejpfruta, który się panu jak najbardziej należy.
- Ależ dziewczyno, przyjęcie tegoż owocu grzechu pierworodnego z rąk twych zalotnych powoduje, iż natychmiast stają mi w myśli...
- Fermin, proszÄ™ - uciÄ…Å‚ ojciec.
- Tak, panie Sempere - poddał się Fermin bezzwłocznie.
Merceditas już szykowała się, by nie pozostać Ferminowi dłużna, gdy usłyszeliśmy nagle jakieś hałasy. Zamilkliśmy w oczekiwaniu. Z ulicy dochodził nas coraz większy rwetes, głosy zaniepokojonych przechodniów. Merceditas ostrożnie wyjrzała, otwierając szerzej drzwi, i ujrzeliśmy kilku poruszonych sklepikarzy, kręcących z niedowierzaniem głową. Niebawem na naszych schodach pojawił się don Anacleto Olmo, nasz sąsiad i samozwańczy rzecznik Królewskiej Akademii Języka na naszej klatce schodowej. Don Anacleto był profesorem w liceum, ukończył wydział literatury hiszpańskiej i nauk humanistycznych i mieszkał na drugim piętrze, dzieląc chudobę z siedmioma kotami. W chwilach wolnych od pracy dydaktycznej dorabiał jako redaktor tekstów dla znanego i szacownego wydawnictwa i, jak wieść niosła, pisał dekadenckie erotyki, które publikował pod pseudonimem Rodolfo Pitón. Prywatnie don Anacleto był przyjemnym i uroczym człowiekiem, ale publicznie czuł się zobowiązany do odgrywania roli rapsoda, miał specyficznie kwiecisty styl, dzięki któremu na cześć wielkiego poety barokowego został obdarzony przydomkiem Gongorino.
Tamtego ranka miał purpurową z przejęcia twarz i z trudem panował nad drżeniem rąk opartych na lasce z kości słoniowej. Spojrzeliśmy nań mocno zaintrygowani.
- Co się dzieje, don Anacleto? - zapytał ojciec.
- Generał Franco umarł? No, niech pan powie, że tak - powiedział Fermin pełen nadziei.
- A siedźże pan cicho, ordynusie - ucięła Merceditas. - Niech pan da mówić doktorowi.
Don Anacleto wciągnął głęboko powietrze i odzyskując zimną krew, przystąpił do referowania raportu o zaistniałych wydarzeniach w swoistej dla siebie, podniosłej tonacji.
- Przyjaciele, życie jest dramatem i nawet istoty z natury swej najszlachetniejsze zaznać muszą goryczy kapryśnego i zawistnego losu. Wczoraj w nocy, o brzasku, gdy miasto spało tak bardzo zasłużonym snem utrudzonego pracą narodu, don Federico Flavia i Pujades, nasz szacowny sąsiad, który tyle dobrego uczynił dla dobrobytu i rozwoju tej dzielnicy, parając się zegarmistrzostwem w swej pracowni, znajdującej się tuż obok, trzy numery stąd, został aresztowany przez siły bezpieczeństwa państwa.
Poczułem, że dusza uciekła mi w pięty.
- Jezus Maria, Józefie święty - jęknęła Merceditas.
Fermin westchnął zawiedziony, bo nie ulegało wątpliwości, że urzędujący szef państwa ciągle cieszy się doskonałym zdrowiem. Don Anacleto, już spokojny i opanowany, nabrał powietrza i wrócił do sprawozdania.
- Podobno, a informacja pochodzi z wiarygodnego źródła zbliżonego do Generalnej Dyrekcji Policji, dwóch funkcjonariuszy średniego szczebla Brygady Kryminalnej incognito zaskoczyło don Federica krótko po północy, jak w kobiecym odzieniu wykonywał kuplety o treściach pikantnych na estradzie tancbudy na ulicy Escudillers, ku niewątpliwej uciesze gawiedzi, przypuszczalnie złożonej z osobników umysłowo upośledzonych. Owe zapomniane przez Boga istoty, zbiegłe tegoż dnia z zakładu prowadzonego przez jeden z zakonów, rozgorączkowane rozgrywającym się widowiskiem, spuściły spodnie, by oddać się nieobyczajnym pląsom, nie bacząc na swój lewitujący srom i śliniąc się niepomiernie.
Merceditas przeżegnała się, przerażona kierunkiem, w jakim zaczęła podążać relacja.