- Sparhawk uśmiechnął się. - Ale jest coś, o czym powinniśmy porozmawiać.
- O czym?
- Na Kaltena, Beviera i Tyniana w zasadzie nie mam co na razie liczyć.
- Jak zawsze muszę ci przyznać rację.
- To zły nawyk, Kuriku.
- Aslade też tak twierdzi.
- Twoja żona jest mądrą białogłową. Ale do rzeczy. Udawało nam się uniknąć większych problemów po części dzięki obecności rycerzy w zbrojach. Większość ludzi woli nie wchodzić w drogę Rycerzom Kościoła. A teraz zostaliśmy tylko ja i pan Ulath.
- Umiem liczyć, Sparhawku. O co ci chodzi?
- Czy pasowałaby na ciebie zbroja pana Beviera?
- Chyba tak. Pewnie nie byłaby zbyt wygodna, ale mógłbym trochę dopasować ją rzemykami. Jest tylko jeden szkopuł - ja tego nie uczynię.
- Dlaczego? W czasie ćwiczeń nosiłeś zbroję.
- To były ćwiczenia. Wszyscy dobrze wiedzieli, kim jestem i dlaczego to robię. Tu jest zaś szeroki świat, a to zupełnie co innego.
- Naprawdę nie widzę różnicy, Kuriku.
- Te sprawy regulują odpowiednie przepisy. Jedynie rycerzom przysługuje prawo noszenia zbroi, a ja nie jestem rycerzem.
- Różnica jest niewielka.
- Ale jest.
- Chcesz mnie zmusić do wydania rozkazu, tak?
- Wolałbym, abyś tego nie czynił.
- Wolałbym, abyś ty mnie do tego nie zmuszał. Nie chcę urazić twoich uczuć, Kuriku, ale to wyjątkowa sytuacja. Chodzi o nasze bezpieczeństwo. Włożysz zbroję pana Beviera, a Berita chyba możemy wbić w zbroję Kaltena. Nosił już poprzednio moją, a Kalten i ja jesteśmy prawie tego samego wzrostu.
- A więc nie zmienisz zdania?
- Nie mam wyboru. Musimy dotrzeć do Paleru bez przygód. Mamy rannych i chcę ich żywych dowieźć do miasta.
- Rozumiem powody, Sparhawku. W końcu nie jestem głupi. Nie podoba mi się to wszystko, ale pewnie masz słuszność.
- Cieszę się, że jesteśmy zgodni.
- Nie ciesz się zbytnio. Chcę, aby było jasne, że zostałem do tego zmuszony.
- Gotów jestem potwierdzić to pod przysięgą, gdyby kiedykolwiek wynikły z tego powodu jakieś kłopoty.
- Przy założeniu, że będziesz jeszcze żył. - Kurik miał skwaszoną minę. - Chcesz, bym obudził pozostałych?
- Nie. Niech śpią. Wczoraj wieczorem miałeś rację. Dotarcie do Paleru zajmie nam dwa dni, a czasu mamy tak niewiele!
- Bardzo cię martwi brak czasu, prawda?
- Tak mało nam go zostało - rzekł Sparhawk ze smutkiem - a to całe jeżdżenie i wysłuchiwanie opowieści starców pewnie będzie bardzo czasochłonne. Zbliża się pora śmierci następnego z dwunastu rycerzy i przekazania jego miecza Sephrenii, a wiesz, jak bardzo to ją osłabia.
- Jest o wiele silniejsza, niż na to wygląda. Prawdopodobnie potrafiłaby udźwignąć więcej niż ty i ja razem. - Kurik spojrzał w kierunku namiotów. - Pójdę rozpalić ognisko i zagotować wodę w jej czajniczku - powiedział i odszedł w stronę obozu.
Z mroku wyłonił się Ulath, trzymający w pobliżu wartę.
- To była bardzo interesująca rozmowa - mruknął.
- Słyszałeś wszystko.
- Naturalnie. W nocy głosy dobrze się niosą.
- Pewnie nie pochwalasz tej sprawy ze zbroją?
- Nie przeszkadza mi to, dostojny panie Sparhawku. My w Thalesii o wiele mniej dbamy o formy niż wy. Mówiąc szczerze wielu spośród rycerzy Zakonu Genidianu nie jest szlachetnego pochodzenia. - Ulath uśmiechnął się błyskając zębami. - Czekamy zwykle, aż król Wargun się upije i ustawiamy ich w podwójnym szeregu, aby nadał im tytuły. Kilku z moich przyjaciół jest baronami miejsc, które w ogóle nie istnieją. - Podrapał się po karku. - Czasami myślę, że szlachectwo to zupełna bzdura. Człowiek jest człowiekiem, z tytułem czy bez. Nie myślę, aby Bóg się tym przejmował, więc czemu my mielibyśmy tym sobie zawracać głowy?
- Wzniecisz rewolucję takim gadaniem.
- Może już na to czas. - Ulath zmienił temat. - Rozwidnia się - wskazał na wschód.
- To dobrze. Będziemy mieć chyba dzisiaj ładną pogodę.
- Ocenimy wieczorem.
- Czy mieszkańcy Thalesii nie przewidują pogody?
- Po co? To przecież niczego nie zmieni. Może rzucimy okiem na twoją mapę? Znam się trochę na okrętach, prądach jeziornych i kierunkach wiatrów. Spróbuję zgadnąć, gdzie król Sarak przybił do brzegu. Moglibyśmy wtedy określić, którą pojechał drogą. To uprościłoby nieco sprawę.
- Niezły pomysł - przyznał Sparhawk. - Jeżeli się powiedzie, to przynajmniej wiedzielibyśmy, skąd zacząć przepytywanie. - Sparhawk zamyślił się. - Panie Ulathu, czy wierzysz w to, że Bhelliom jest rzeczywiście tak niebezpieczny, jak mówią?
- Pewnie jeszcze bardziej. Jest dziełem Ghweriga, a on nie ma zbyt miłego usposobienia, nawet jak na trolla.
- Powiedziałeś ,,ma”. Czy nie powinieneś powiedzieć ,,miał”? Przecież on już chyba nie żyje.
- Nic mi o tym nie wiadomo i raczej dziwiłbym się, gdyby nie żył. Powinieneś coś wiedzieć na temat trolli, panie Sparhawku. One nie umierają ze starości. Trzeba je zabić. Gdyby komuś udało się uśmiercić Ghweriga, chwaliłby się wszędzie i z pewnością usłyszałbym o tym. Zimą w Thalesii poza słuchaniem opowieści nie ma co robić. Dookoła są tylko zaspy śnieżne, więc zwykle przesiadujemy w domach. Chodźmy do namiotów. Spojrzymy na mapę.
Sparhawk stwierdził, że polubił Ulatha. Potężny genidianita był zwykle małomówny, ale gdy ktoś zaskarbił sobie jego przyjaźń, potrafił zabawić żartobliwą rozmową, która często bywała bardziej zajmująca niż rubaszne dowcipy Kaltena. Towarzysze Sparhawka okazali się wspaniałymi ludźmi - najlepszymi z najlepszych. Oczywiście każdy z nich był inny, ale tak już jest. Sparhawk cieszył się, że miał okazję ich poznać, bez względu na to, jak zakończą się ich poszukiwania.
Przy ognisku Sephrenia popijała herbatę.
- Wcześnie wstaliście - zauważyła, gdy obaj znaleźli się w kręgu światła. - Czyżby plany uległy zmianie? Przyśpieszamy wyjazd?
- Niezupełnie - odparł Sparhawk, całując na powitanie jej dłonie.
- Proszę, nie rozlej mojej herbaty - ostrzegła.