Zadaniem Polaków było osłanianie odwrotu Francuzów i przecięcie linii
komunikacyjnych do Grodna. Dwa dni po bitwie pod Frydlandem, 14 czerwca 1807 roku
dywizje generałów Zajączka i Dąbrowskiego dostały rozkaz marszu na Grodno. I tak 19
czerwca ruszyła kawaleria, a potem piechota i artyleria dowodzone przez Dąbrowskiego. Tego
samego dnia polskie wojska dotarły do Garbna, a w następnym dniu zajęły Kętrzyn. Z
Kętrzyna obie dywizje ruszyły do Giżycka (Leca) gdzie zaplanowano jednodniowy
odpoczynek. Podjazdy wysyłano aż do Ełku, Olecka, Augustowa i Rajgrodu. Przedstawiciele
władz Lecą witali obu generałów u wrót miasta. Obaj Polacy obiecali, że będą bronić miasta i
chronić mieszczan przed wojskowym hultajstwem. Mimo natłoku wojska, w mieście panował
porządek. Generał Zajączek zajął kwatery w mieście, a generał Dąbrowski na zamku.
Następnego dnia Polacy z Giżycka odeszli na wschód. W czasie rokowań w Tylży obaj
generałowie rozłożyli swe wojska na leża w okolicach Gołdapi. Po podpisaniu pokoju na
początku lipca Polacy skierowali się na południe do Modlina.
- Z tego co pan mówi, wynika, że możemy rozciągnąć poszukiwania na całe Mazury -
zauważył Paweł.
- Chyba nie - odparłem. - Po pierwsze, upieram się przy tym, że skrytka jest w
Pułtusku. Po drugie, w czasie pobytu w szpitalu Zieleniewski miał czas, żeby schować łup.
- Gdzie w Pułtusku był szpital? - odezwał się Bytes.
- Sprawdzimy, jak wrócimy do „Muzy” - rzuciłem wściekły na siebie, że wcześniej na
to nie wpadłem.
Mimo niesprzyjającej pogody, szybko dojechaliśmy do Barczewa. Dopiero za tym
miasteczkiem drogi były pokryte językami śniegu, śliskiego, wyświechtanego przez wiatry.
Giławy były wsią średniej wielkości z domami rozrzuconymi wokół skrzyżowania. Paweł
odruchowo skręcił pod kościół. Był to typowy przykład pseudogotyckiej, warmińskiej
architektury sakralnej, salowej z masywną wieżą. Przyglądaliśmy się budynkowi z czerwonej
cegły, próbując odgadnąć, czy jest tu skrytka.
- Ile ma lat? - zapytał Bytes.
- Pochodzi z końca XIX wieku - ocenił Paweł.
- Poszukajmy proboszcza - zaproponowałem.
- Może jeszcze obejrzyjmy kościół - poprosił Paweł.
Najpierw obeszliśmy go dokoła. Na polnym kamieniu podmurówki od strony
cmentarza, na zboczu wzgórza Paweł dostrzegł dziwny znak. Było to kilka, na razie nic nie
mówiących kresek. Mój podwładny starannie przerysował je do notesu.
Nowy proboszcz nie znał dobrze historii parafii i skierował nas do swojego
poprzednika, który emeryturę postanowił spędzić w sąsiedniej wsi. Po kwadransie
zajechaliśmy pod zwykły wiejski domek pokryty szarym tynkiem, z czerwoną dachówką.
Zapukaliśmy do drzwi. Jak to w zimie na wsi bywa, nikt nie spodziewa się gości i trzeba
dłuższą chwilę odstać, nim ktoś w środku zareaguje. Jakoż i po minucie w drzwiach stanął
niski, starszy mężczyzna.
- Pochwalony... - odpowiedział na nasze „dzień dobry”.
- My w sprawie Płatowa... - zaczął Paweł.
- Chodzi nam o historię Giław - uzupełniłem.
- No, wchodźcie - staruszek zaprosił nas do środka.
Weszliśmy do ładnie umeblowanej kuchni z nowoczesnymi urządzeniami. Gospodarz
zagrzał nam herbaty i postawił przed nami szklanki w metalowych koszykach.
- Co panów do nas sprowadza? - zapytał.
- Jesteśmy z Ministerstwa Kultury i Sztuki... - chciałem nas przedstawić.
- A, to pewnie panów interesuje historia polskiej szkoły w okresie międzywojennym -
staruszek pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Nie, trochę starsze historie - przyznałem.
Opowiedziałem emerytowi o najeździe polskiego oddziału Zieleniewskiego na
Płatowa.
- Ale ten stał w Grzegrzółkach - zauważył nasz rozmówca.
- Właśnie nie wiemy, czy chodzi o Giławy, czy o Grzegrzółki - powiedziałem.
- Przy kościele jest taki kamień z dziwnymi znakami - Paweł sięgnął po notatki.
- Kościół wybudowano w 1894 roku, ładny, duży - staruszek kiwał głową. - Kamień?
Był tam taki dziwny. Starzy Warmiacy mówili, że diabelski, ale nie znam szczegółów.
- Mieszka tu jakiś Warmiak, który zna tę legendę? - pytałem.
- Pojedziecie tą drogą za przystankiem i dojedziecie prosto na podwórze do Freitaga -
poinformował nas staruszek. - Dawniej to on się nazywał Piątkowski, zupełnie jak w
„Archipelagu ludzi odzyskanych” Newerly’ego.