Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Czy ona wie, że tu jesteśmy? Czy może stwierdzić, gdzie dokładnie się znajdujemy?
Spojrzałem na Amber.
- Nie spodziewasz się chyba, że ci pomogę, Garrett? Nawet, gdyby planowała morderstwo.
Powiodłem wzrokiem po pozostałych. Czekali na moją decyzje.
- Mam pomysł. Ty zabierzesz powóz i wrócisz do domu. Albo do mnie, jak wolisz. Wtedy nie będziesz w to zamieszana. O niczym nie będziesz wiedzieć.
- Będę wiedziała, kto wróci do domu.
- Ale już nic poza tym. No, ruszaj już. Saucerhead, wyciągnij wilkołaka, zanim odjedzie. Amber, rozumiem, że umiesz prowadzić to draństwo?
- Garrett, ja naprawdę nie jestem zupełnie bezradna!
- No to spływaj. Spłynęła.
Baronet przestał wyć, ale Donni Pell już wchodziła ze swoją arią.
- Musimy przyjąć, że wie, że tu jesteśmy - mruknąłem. - Inne założenie nie ma sensu.
- Więc jak zamierzasz się do niej dostać? - zapytał Crask.
- Coś nam chyba przyjdzie do głowy.
Morley posłał mi mordercze spojrzenie, które mówiło, że on już coś ma. Ja też miałem, ale ziarenko jeszcze nie zakiełkowało.
- Zaraz zrobi się ciemno - zawyrokował Saucerhead. - Na co właściwie czekamy?
- Może właśnie na to. Teraz utniemy sobie małą pogawędkę z kolegą Skredlim.
Oparliśmy go o drzewo. Pozostali stanęli za mną, nieco zdziwieni, a ja przykucnąłem.
- No i znowu jesteśmy razem, Skredli. A ja mam pomysł, jak mógłbyś wywinąć się z tej sytuacji, pozostając wciąż w jednym kawałku.
Nie wierzył, że taki pomysł w ogóle może istnieć. Ja na jego miejscu też bym nie wierzył.
- Dam ci szansę na wyciągniecie siebie i nas z tego bigosu. Jeśli to zrobisz, w najgorszym przypadku będziesz miał fory stąd do farmy. Słyszałem, że możesz ich złapać i pozabijać, jeśli zechcesz.
W ślepiach wilkołaka pojawił się błysk zainteresowania.
- Rozwiążcie go, a ja wyjaśnię resztę - poleciłem. - Musi się trochę rozprostować.
Saucerhead wykonał rozkaz, acz niezbyt delikatnie.
- Proszę, Skredli. Schodzisz na dół i uwalniasz swoich kumpli. Potem złapiesz Strażniczkę i wywleczesz na zewnątrz. Krzykniesz do nas i już możesz wiać. Mam w tym domu interes do załatwienia, więc nie będę cię gonił. Za Saucerheada nie mogę ręczyć, ale i tak będziesz miał swoje fory.
Spojrzał na mnie twardo.
- No i co powiesz? - zapytałem z kamienną twarzą.
- Nie podoba mi się.
- A jak się to ma do twoich obecnych szans?
Nie znałem do tej pory wilkołaka z poczuciem humoru. Skredli mnie zaskoczył, gdy stwierdził:
- To ty mnie do tego namówiłeś, ty złotousty sukinsynu.
- Dobra. Wstawaj. Rozprostuj kości. - Wyjąłem z kieszeni jeden z kryształów wiedźmy. Tego nawet nie trzeba było nadepnąć, żeby zadziałał.
- Oto malutki klejnocik, który pochodzi z tego samego źródła, co tamto zaklęcie sprzed kilku minut, po którym wszyscy rzygali - oznajmiłem. - I tamto, po którym twoim kolesiom w Dzielnicy Wilkołaków zaczęło się troić w oczach. Mówię ci o tym tylko dlatego, żebyś wiedział, że to nie bajer. - Wsunąłem mu kryształ do kieszeni i wypowiedziałem odpowiednie słowo. - Jeśli spróbujesz go wyjąć lub zrobisz cokolwiek, co sprawi, że zechcę to słowo powtórzyć, kryształ wybuchnie i rozerwie cię na kawałki.
- Hej, zawarliśmy przecież umowę, do cholery!
- Umowa stoi. Chcę się tylko upewnić, że z twojej strony także. Zaklęcie działa tylko przez godzinę, a kryształ nie uaktywni się, jeśli będziesz poza zasięgiem mojego głosu. Wydaje mi się, że farma znajduje się dokładnie w zasięgu głosu. Chwytasz, o co chodzi?
- Aha. Wy ludzkie bękarty nigdy nie dajecie za wygraną, co? Nie dacie nikomu pożyć w spokoju.
- To wyłącznie twój punkt widzenia, Skredli, a mnie on bynajmniej nie przeszkadza. Trzepnij tylko w łeb tę wiedźmę.
Skredli wydobył z głębi długiego, wymiętego cielska długo wstrzymywane westchnienie.
- Kiedy?
- Jak tylko się ściemni. To znaczy za kilka minut. Już teraz mogłem rozróżnić farmę jedynie po konturze.
W pięć minut potem szepnąłem do Skredliego:
- Możesz zaczynać, kiedy tylko zechcesz.
- A może być na następny Nowy Rok? - rzucił i ruszył w dół.
LV
 
· Prawdopodobnie Skredli miał w sobie krztę uczciwości. Gdyby kto inny spróbował ze mną tego numeru, sprawdziłbym go najpierw. Chyba że potrafiłby gadać jeszcze lepiej ode mnie.
- Chłopaki, zbliżcie się - szepnąłem po piętnastu minutach, które na początek dałem wilkołakowi. - Zostały mi jeszcze dwa triki. Ten jest najlepszy. - Wyciągnąłem kryształ, który świecił w ciemności delikatnym, pomarańczowym blaskiem. Był większy od pozostałych i podejrzewam, że stanowił granicę możliwości magicznych wiedźmy - jeśli rzeczywiście robił to, co miał robić.
- Kiedy go rozbiję, staniemy się niewidzialni dla jasnowidzenia, czy jak tam to nazywacie, przez około dziesięciu minut. Dla normalnego wzroku wciąż będziemy widoczni. Po jego rozbiciu nie traćcie ani chwili czasu.
- Wrobiłeś Skredliego, ty paskudny chłopcze - mruknął Saucerhead.
- Częściowo. No, może trochę. Troszeczkę. Jeśli po tym, co zrobił, uda mu się uciec, to nie będę go gonił.
- A co ze mną?
- Ostrzegłem go. Jeśli załatwisz Strażniczkę, będziesz mógł zrobić, co zechcesz.
Uśmiechnął się tak szeroko, że widać go było nawet w ciemności.
- Wszyscy zrozumieli? Stwierdzili, że tak.
- Co jeszcze masz? - zapytał Morley. - Co?
- Mówiłeś, że masz parę rzeczy. Znam cię, Garrett. Co to za sztuczki?
- Jeszcze tylko jeden kryształ z tej samej rodzinki. Ten akurat powoduje silne skurcze mięśni.