- Bądź tak dobry, Bonnard, i przejrzyj nagranie... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Chciałabym wiedzieć, czy udało nam się zrobić parę przyzwoitych zdjęć płaszczakom - poprosiła go po długim, bardzo długim milczeniu, buntowniczym z jego strony, nieustępliwym z jej. - Muszę coś sprawdzić z Trizeinem zaraz po powrocie do obozu. Kurczę, szkoda, że nie mamy dostępu do banku danych BO.
Po kolejnej, dłużącej się chwili ciszy, przerywanej tylko stłumionym szumem wartko przewijanych taśm, przemówił Bonnard:
- Wiesz, Varian, te ptaki przypominają mi coś, co już gdzieś kiedyś widziałem. Niemal pamiętam nalepkę na kasecie...
- Na której kasecie?
- Zwykłe zdjęcia, Varian, nic takiego...
- Mnie też coś przypominają, Bonnard, lecz ja również w żaden sposób nie potrafię odszukać w pamięci, co - przyznała Varian.
- Moja mama powiada, że jeśli ma się jakiś problem, powinno się go przespać, a rozwiązanie znajdzie się samo - rzekła Terilla.
- Dobry pomysł, Terilla - przytaknęła Varian. - Zrobię tak i ty lepiej też, Bonnard. Ale, ale! Znów jesteśmy na nowym terenie. Wszyscy na stanowiska!
Udało im się oznaczyć kilka przysadzistych przeżuwaczy, dostrzec parę mniejszych ssaków podobnych do Dandy i zaskoczyć kilka stad padlinożerców przy “pracy". Wrócili na teren złóż uranitytów wkrótce po tym, gdy “mrok skrzepł już", jak wyraziła się Terilla. Kai w towarzystwie Dimenona i Margit czekał ze sprzętem, który miał być przetransportowany ślizgaczem.
- To naprawdę bogate złoże - powiedział na powitanie Dimenon. Wyglądał na bardzo zmęczonego i jednocześnie bezgranicznie szczęśliwego. Zaraz też zaczął zasypywać Varian szczegółami, urwał jednak i zwrócił się w stronę Kaia.
- W następnej dolinie też dostrzegliśmy pokłady, równie rozległe i bogate - oznajmił Kai. Jego spoconą, umorusaną twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- I pewnie w następnej też dostrzeżemy - westchnęła znużona Margit. - Na szczęście ta może poczekać do jutra.
- BO powinna zaopatrzyć nas przynajmniej w jeden zdalnie sterowany skaner, Kai - powiedział Dimenon, pomagając załadować sprzęt do ślizgacza. Varian odniosła wrażenie, że jest to ciąg dalszy jakiejś dyskusji.
- Zgłosiłem zapotrzebowanie na jeden, zwykły, standardowy. Ci z zaopatrzenia powiedzieli mi, że niestety nie mają żadnego na składzie. Przypomnij sobie, obok ilu obiecujących systemów planetarnych przeszliśmy w zeszłym roku.
- Jak sobie pomyślę o tej całej harówce, której by nam zaoszczędzono...
- Bo ja wiem - przerwała Dimenonowi Margit, upychając do ślizgacza zwój drutu - zaharowujemy się tak samo, pracując na zdalnie sterowanym sprzęcie. Wiem, bo dzisiaj nic innego nie robiłam - jęknęła - i czuję to wyraźnie w każdej kosteczce i w każdym mięśniu, nawet w tych, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Jesteśmy słabeuszami, co tu dużo gadać. Nie dziwmy się, że grawitanci z nas się naśmiewają.
- Grawitanci! - Dimenon w jednym prostym słowie zawarł całą pogardę wszechświata.
Kai wymienił z Varian przelotne spojrzenie.
- Wiem, że rano dręczył ich jakiś cholerny kac czy coś tam, ale po południu byłam z Paskuttiego naprawdę zadowolona - Margit ciągnęła dalej, pakując się do ślizgacza. Zajęła miejsce obok Terilli. - Wsiadaj, Di, chcę jak najszybciej spłukać z siebie to paskudztwo. Mam nadzieję, że nowy preparat Portegina upora się z fetorem tutejszej wody. Hydro-tellurek nie dodaje ciału piękności. No, mały nicponiu, jak minął dzień? - zwróciła się do Terilli.
Natychmiast wywiązała się ożywiona rozmowa. Dzieciaki pytlowały bez przerwy, Varian tymczasem, kierując ślizgacz do bazy, zatopiła się w rozmyślaniach, co też mogło spowodować tak zjadliwą reakcję Dimenona. Może to tylko irytacja wywołana porannym zachowaniem grawitantów i rezultat odkrycia tak bogatego złoża? Trzeba będzie zapytać Kaia. Nie chciała, by jego zespół darł koty z jej drużyną; sama z czystym sumieniem mogła przyznać, że grawitanci byli dziś mniej wydajni. A może Dimenon wciąż pieklił się o wczorajsze racjonowanie alkoholu?
Każda wyprawa złożona z osób wychowanych w bazach kosmicznych i tych, którzy wyrośli w warunkach naturalnych, niosła ze sobą ryzyko konfliktu, stąd też BO ograniczała ilość podobnych ekspedycji do niezbędnego minimum. Wyprawa na Iretę wymagała jednak tężyzny grawitantów, więc Varian i Kałowi nie pozostawało nic innego, jak tylko rozwiązywać zaistniałe nieporozumienia i łagodzić antagonizmy.